Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Dzień trzeci etapu IV (2018)

...czyli w całej Polsce niewątpliwie najpiękniejsze jest Oksywie. ;)
Ale o tym później. Na początku trzeba wstać. A co wtedy widać? Na przykład Olkę w dole. O, tak:


Być może, w kolejnych odsłonach naszych przygód uda się zamieścić widok odwrotny, czyli jak Olka widzi towarzystwo wychylające się z antresoli. Ale na razie wróćmy do naszej drogi. Ponieważ bardzo lubimy skróty, więc skorzystaliśmy z drogi w kierunku Wejherowa, by - po przegapieniu zjazdu na Piekiełko - nie zawahać się skręcić w stronę Zbychewa. "Ach! Jakże urocze boczne drogi!" - zakrzyknęliśmy pospołu. Aż skończył się asfalt, skończyły się kocie łby i internet też się skończył. Za to zaczęły się leśne ostępy. A w nich...
 

Wytrwałych podróżników jednak los nagrodził i po jakimś kilometrze bory rozstąpiły się wpuszczając więcej światła i dając nadzieję na dotarcie do celu.
 
 Jak pamiętacie, Ysek napakował sobie do oczu podwójne soczewki, a i okularów też sobie nie żałował, więc tak uzbrojony dojrzał na mapie nad wyraz wyraźnie czyhające kłopociki.
Podzieliliśmy się więc równo  na dwie grupy, czyli Makka samotnie ruszyła na Oksywie, a cioćka, Ysek i Olka do Groszka po kasę na cymbergaja.



Dwie pary soczewek i wianuszek okularów na tyle wyostrzyły wzrok, że Ysek odnalazł swoje ukochane druciaki!!!! Tak potrafią cieszyć się tylko dzieci z cukierków. I Ysek z okularów.



  Dzisiaj zapomnieliśmy zainstalować Endomodo u Makki w telefonie, ale skoro Ysek znalazł okulary, to i Makka znajdzie drogę do Oksywia.

  

Makka nadaje: mieli rację! Z małych kamyczków zrobiły się wielkie głazy wchodzące głęboko w morze, głębiej niż wtedy w Łazach (Kaśka z Dyziem pamiętają). Zdjęcia z tamtej przeprawy nie mamy, bo wszyscy byli zajęci asekurowaniem Oceca z Olką na barana.


 Tego też nie dało by się pokonać wózkiem. 


  Kiedy tak szłam i szłam, a ciężko było, zadzwoniła moja banda z pytaniem gdzie jestem. 
No cóż, na przeciwko torpedowani, którą jeszcze wczoraj oglądaliśmy z daleka (bystro zauważam).


Powiedzieli: idź dalej, będziemy na Ciebie wyglądać. I wyglądali:


A Makka wyglądała tak:



 Utworzyliśmy komitet powitalny, który za punkt honoru postawił sobie, podnieść Makce ciśnionko, które po 128 stopniu i tak już było wystarczająco wysokie (historia pamiętnej histerii Makki na szczycie wieży widokowej w Dębkach tutaj). Olka zasiadła więc na barierce:


 Po 128 stopniach myśli Makki wyglądały tak: "motyla noga, motyla noga, motyla noga, gdzie oni ją (piiip) posadzili!"
 Zanim Makka złapała oddech na tyle, by nam niewątpliwie delikatnie zwrócić uwagę, wsadziliśmy jej gofra do ręki i kazaliśmy śmigać w dół i do końca plaży. A potem z powrotem. Więc poszła.

 A my sobie spokojnie czekaliśmy aż ochłonie.


Znowu Makka nadaje:  ja tam nic nie chcę gadać, ale mając na uwadze lekce sobie ważenie mych matczynych trosk i obaw, pobiegłam klepnąć cholerny murek i ino mig wbiec trzeci raz po schodach. A było ich 183. Zadanie dla Kaśki: ile łącznie pokonałam schodów w dniu dzisiejszym w tym miejscu?

Zziajana zadzwoniłam z krzykiem: zamawiajcie pomidorówkę i piwo. Zimne. Z sokiem. 
Uff... Olka na oku, za rogiem, ale nie na barierce. Można odpocząć i wyrównać tonus mięśniowy.

 
Olka oburzona widokiem Makki leżącej w miejscu publicznym, odcięła się od towarzystwa i dopuszczała jedynie kontakt telefoniczny. Nie wiedzieliśmy, że to dopiero początek.

 Pomidorówka zjedzona, piwo wypite, tonus wyrównany, kontakt telefoniczny z Olą utrzymany.
Błyskawicznie więc teleportujemy się na drugą stronę portu, gdzie parkuje Błyskawica.


Dokonujemy kilku zdjęć naszą Zorką 5



A potem wchodzimy na pokład Daru Pomorza, co by Ysek popatrzył na swoje ukochane maszyny, które dla Makki wyglądały zupełnie jak trambambule (dla nie-łodziaków: wiecie o co chodzi Makce?)


Jeszcze tylko wyplątać Makkę, która przewidując jak może wyglądać dzisiejszy wieczór, schowała się  do mysiej dziury.
 Niby lansik, niby wszyscy uśmiechnięci, a burza nadciąga...


Jak przeżyjemy dzisiejszy wieczór, to jutro tutaj zaczniemy.


 Po powrocie na kwaterkę, okazało się, że olcine ograniczenie kontaktów interpersonalnych z resztą grupy, było tylko skromnym preludium do tego co nastąpiło. Najpierw czekaliśmy półtorej godziny aż dama zechce wysiąść z Groszka. Następnie postanowiła wziąć prysznic z Yskowym elefonem w ręku. Zapowiedziała, że nie śpi z Makką, a w ogóle to ją Makka wkuza i ma jechać do Łodzi.
A teraz serio:
Jedyną metodą do wyciszenia Oli jest zejście jej z pola widzenia i nie reagowanie na jej agresywne zaczepki. Po jakimś czasie Ciocka musiała wejść do domku i wtedy nawiązał się dialog:
Ola: Makka mnie wkuza.
Cioćka: Ola, ale umówmy się, ty też nie jesteś aniołem.
Ola: jesce Ty? Makka mnie wkuza, Ysek mnie wkuza i ty mnie wkuzas!
Chwila później:
Ola: asam (czytaj: przepraszam)
Cioćka: ok Ola, każdemu zdarza się gorszy dzień.
Ola: no asam, ale Makka mnie wkuza!


Statystyka:
Dystans:Mechelinki - Oksywie 9 km (pi razy oko, bo nie mamy endomodo)
Schody: 183 x 3 (w te i nazad i w te)
Zapomnieliśmy:
- podłączyć Endomodo
- karty parkingowej nadal
- reszta też bez zmian

Ale za to mamy:
- nadal nie użytą racę świetlną
- nadal trajzegę
-ukochane druciane okulary Yska
- cztery niepotrzebne soczewki (-5 dioptrii)
- focha-giganta Oli






1 komentarz:

  1. Zbyszek w tych turkusowych okularach wyglądasz the best !

    OdpowiedzUsuń