Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

sobota, 30 marca 2013

Barier w sumie nie ma ...

Ola nigdy nie była chroniona przed światem. Przed wścibskimi spojrzeniami, głupimi komentarzami czy miejscami dla "normalnych". Dlatego jeździ na wycieczki, wakacje, zażera się w McDonaldzie i popija  dużą colę. I jak każda nastolatka potrafi całe dnie spędzić przed komputerem. No ale Oli nie wygna się na dwór, więc trzeba się sprężyć i coś zorganizować. I tak Baśka wyczytała, że w Atlas Arenie ma być Rolkomania. Napisała nawet do organizatora, czy jest podjazd dla niepełnosprawnych. On, że tak, ależ oczywiście i zapraszamy... W niedzielę zapakowaliśmy więc wózek do auta i heja do przodu. Zaparkowaliśmy niemalże pod samą Atlas Areną. Niemalże, bo miejsca najbliżej wejścia były zajęte. Ale taki szczegół nie zrobił na nas wrażenia. Do czasu. Do czasu kiedy okazało się, że auta zaparkowane przed wejściem blokują przejazd wózka. Nic to. Do czasu. Do czasu, aż przedarliśmy się przez te auta i okazało się, że wejście do Areny jest zastawione tymczasowym płotem. Nadal nic to. Chłopaki naprężyli mięśnie i znieśli wózek z Olą po schodach. No to już byliśmy w Arenie cali szczęśliwi. Do czasu. Do czasu, aż okazało się, że na taflę nie wjedziemy, bo nie ma jak. Zaczepiliśmy Panią Porządkową. Pierwszy odruch służbisty, ale za moment oddech, zdjęła maskę i pokazała się nam w ludzkiej twarzy. Już pełna zrozumienia przeprowadziła nas drogą dla VIP-ów (czyli windą!) na trybuny. Fajnie, mamy kupę miejsca dla siebie. Tylko dla siebie. Wszyscy bawią się na dole, my w piątkę na górze. Grała muzyka, ludzie kręcili się w kółko, a my siedzieliśmy jak w oślej ławce. Po godzinie od tego patrzenia zaczęło kręcić się w głowie i jakoś nudą powiało. Bo przecież nie o to chodzi, żeby integrować się patrząc na innych z góry. Lub z dołu.

główne wejście zastawione barierkami

wejście awaryjne - czyli dwóch silnych

my się bawiliśmy na górze ...

... a reszta na dole


autor: Cioćka Ewa

wtorek, 19 marca 2013

Wycieczka z Olą oczami Babci


Szkoła Oli nie kształci geniuszy. Dzieci są z różnymi schorzeniami: porażeniem mózgowym, przepukliną kręgosłupa, to te na wózkach i jeszcze inne chodzące, ale z zaburzeniami osobowości, lekko upośledzone i Bóg wie jeszcze, z czym. Tą gromadę dzieci trzeba jeszcze przydzielić do klas, stosownie do wieku i możliwości przyswajania wiedzy. Ola jest w klasie, w której jest siedmioro dzieci i ,,Moja Pani". "Mojej Pani" muszę poświęcić osobny rozdział - to bardzo ważna osoba w życiu Oli. Jest realizowany plan nauczania, przystosowania do życia i plan imprez. Ale był rok, w którym dodatkowo odbywały się, co miesiąc wycieczki pt. "Polska w koło" finansowane przez Unie Europejską. Ponieważ uczestniczyłam w kilku wycieczkach, bo dzieciom na wózkach potrzebny był opiekun - opiszę moje spostrzeżenia.
Przede wszystkim zobaczyłam jak dużo pracy trzeba włożyć, przy zorganizowaniu wycieczki. Ile ludzi jest potrzebnych do zapewnienia bezpieczeństwa i możliwości wyjazdu dzieci chorych. Jechało z nami zawsze trzech opiekunów (nauczycieli ze szkoły), pielęgniarka (cewnikowanie dzieci), pan woźny do pomocy przy wnoszeniu i wynoszeniu dzieci z autobusu, pan przewodnik (prowadzący wycieczkę). I tak zapakowany autokar ruszał. A wraz z zapalonym silnikiem, zaczynało się jedzenie, a przede wszystkim picie. Dzieci były dobrze zaopatrzone w napoje, bardzo kolorowe i w dużych butelkach. Moja wnuczka też odkręciła cole i na uwagi pielęgniarki, że do cewnikowania jeszcze trzy godziny i może zdarzyć się "wypadek" wzruszała ramionami i piła. Nie reagowałam. Wycieczka rządzi się swoimi prawami. Przewodnik zdołał zainteresować dzieci, chociaż nie na długo, ale robił przerwy i wracał do opowiadania, „Co my dzisiaj zobaczymy...". Nadpobudliwi zaczęli się kręcić. Napoje wypite. Chce się siku. Dobrze żeby gdzieś przystanąć. Kierowca mówi, że na razie nie można. Zaczęło być głośno. Chłopcy nawoływali się tylko po to, żeby pokazać sobie wzajemnie ten nieszczęsny palec środkowy. Zaczepili tym palcem dziewczynkę, która do tej pory siedziała cicho i wyglądała przez okno. Przeraziła mnie jej reakcja. Podniesionym głosem rzucała takimi, przeklęstwami jakie są tylko w języku polskim. Zjawił się natychmiast opiekun, uciszył chłopców, zabrał Asie na koniec autokaru i spokojnym głosem długo z nią rozmawiał. Wyciszył ją, chociaż nie na długo, bo Asia znów wróciła na swoje miejsce, gotowa jeszcze raz odeprzeć atak palca środkowego (to zachowanie to jej choroba). Kiedy już pokaz palca nie był ani śmieszny, ani denerwujący byliśmy u kresu podróży. Zawsze po jeździe jest godzinna przerwa na toalety. I tu zaczynają się "schody" dla dzieci na wózkach. Owszem są toalety z napisem dla niepełnosprawnych, ale co tam jest? Trochę większa powierzchnia i uchwyt do trzymania zamontowany w przypadkowym miejscu. Dziewczynki do cewnikowania trzeba położyć, ale gdzie? Wiem jest posadzka, ale to urąga przyzwoitości i higienie. Przezorna pielęgniarka wozi ze sobą karimatę i klęczeć kolanami na posadzce opróżnia pęcherze dzieciom. Są jeszcze chłopcy do zmiany pampersów. Te dzieci na wózkach nie stoją na nogach. Potrzebna jest leżanka, żeby przy niewielkiej pomocy mogły z wózka przesunąć się na leżankę. Mają silne ręce i uczone są tego i w szkole i w domu. Trudno jest kobiecie przenieść dziecko ważące od 30 do 50 kg z wózka na podłogę i z powrotem. Na tym ja wycieczkę zakończyłam. Nie słyszałam słów przewodnika, „Co my tu widzimy" i patrzę na te dzieci gorszego Boga i myślę jak sobie poradzą w życiu w tym bezdusznym świecie. To ma być dla nich świat bez barier. Na wszystkich trasach, które przemierzaliśmy są nowe toalety w kafelkach, czyste, z bieżącą wodą i ze znakiem dla niepełnosprawnych i tylko tyle. Wycieczki takich dzieci nie zdarzają się często. Unia sfinansowała je raz. Nikt nie zauważy problemu i nikt nie chce o nim wiedzieć. Indywidualne wyjazdy z chorymi dziećmi odbywają się jak kiedyś. Postój w lesie, kocyk, butelka z wodą i pośpiech oby jak najszybciej do celu. Z zamyślenia wyrwał mnie głos przewodnika, „Co dzieci dzisiaj widziały?". Odpowiadały na miarę swoich możliwości. Potem była piosenka "Panie szofer gazu" i jeszcze dla pana kierowcy "hip hip hura" i wycieczka dobiegła końca. Ważne, że tego dnia były szczęśliwe i bezpieczne pod dobrą opieką życzliwych im ludzi.

autor. Babcia Mirka