Zupełnie nie ma znaczenia w tej historii gdzie został skąpany...
No nie wysechł, widać czas na zmianę. Dobrą zmianę ;)
Ponieważ dzisiaj miałyśmy ambitny plan przejścia 15 km (Makka i Cioćka), więc rodzina pożegnała nas z zatroskaniem:
Zostałyśmy przetransportowane w miejsce wczorajszego zakończenia i śmiało ruszyłyśmy znaną nam leśną ścieżką.
Za niedługo okazało się, że ciut mniej znaną, bo wczoraj bunkrów nie było...
Pomykałyśmy tymi ścieżkami jurnie jak nastolatki, więc postanowiłyśmy strzelić sobie selfi. Bo przecież nie słitfocie, boby dzióbek wyostrzył nam zmarszczki
No to w drogę rodacy!
I tak szłyśmy kilometrami, obgadałyśmy już wszystkich, tfu...przegadałyśmy wszystkie tematy (wyobraźcie sobie, że nawet te o modzie!), wtem naszym oczom ukazała się plaża naturystów. Niestety pusta.
Może na szczęście, bo odważyłyśmy się z niej skorzystać (na całe 20 sekund robienia zdjęcia). W końcu nikt nas zza węgła nie podejrzy.
Zza węgła może nie... ;)
Już zaczęłyśmy żałować, że nie jesteśmy z olinym wózkiem, bo plaża szeroka, twarda i pusta, aż pokazały się zapowiadane przeszkody. Faktycznie okazało się, że leżały zwalone drzewa:
ale daleko:
Były klify, ale daleko. Głazów nie stwierdzono.
Jedyną obiecaną atrakcją był zatopiony, duński statek. Nie dało się go zwiedzić, bo też był daleko.
Nie miałyśmy ze sobą mapy (bo się skończyła), więc Ysek zapowiedział nam, że nasz półmetek rozpoznamy po... zapomniałyśmy po czym. To znaczy Cioćka pamiętała, że coś na "B" , a Makka, że coś z mgłą. Okazało się, że się doskonale uzupełniamy, bo był to buczek mgłowy.
Jedyną faktyczną zapowiedzianą przeszkodą było załamanie pogody. Zajęte poszukiwaniem zapowiadanych przeszkód i przegadywaniem zaległych tematów, zapomniałyśmy o przerwach na żer. Nie mogłyśmy mieć ich zbyt dużo, bo miałyśmy po jednej bułce. Każda po jednej w swoim plecaku na wypadek gdybyśmy się zgubiły - jedna poszłaby do Świnoujścia, a druga do Piasków.
Zaczęłyśmy martwić się, że jak się rozpada, to te bułki nam rozmiękną, więc postanowiłyśmy przechować je w żołądku.
Bułki w żołądkach schowane, my w przeciwdeszczówki odziane zaczęłyśmy uciekać przed deszczem:
A ptaki przed nami:
Tu pisze Makka: wyrwałam do przodu, gadam do Cioćki, ale patrzę, że jej nie ma. Rozglądam się i widzę, że coś targa. Pomyślałam, że dla obciążenia, bo wiatr się zerwał. Chciałam ją wziąć za rękę, a ona mówi: nie, to moja nowa lampa. Bo jak wiecie Cioćka i Ysek nie kupują mebli, tylko je znajdują ;)
Dla przypomnienia 2 lata temu Ysek przytargał z plaży abażur, to będą mieli teraz komplet.
Półtora kilometra dalej słupek pokazał, że zrobiłyśmy 16 km, a w oddali zauważyłyśmy dwie skulone, przemoczone sylwetki. To nasz komitet powitalny! Ciocia Marylka z Ysekiem wyszli nam na przeciw, zabrali do Groszka i zawieźli do ciepłego domu. Tak ciepłego, że jedyne na co miałyśmy ochotę, to położyć się. Jednak miejsca w salonie były zajęte...
Cóż było robić... ;)
Nasz dzisiejszy trud został nagrodzony iście królewskim przyjęciem, a jednocześnie pożegnaniem babci Mirki, która jutro musi wyjechać żeby Kaśka mogła przyjechać (wiecie, chodzi o psy). Był grill i nocne Polaków rozmowy:
Statystyka:
Środa: 16.08.2017r.
Odcinek: zejście ze wschodniej plaży Łeby przy słupku 180 - Kopalino (słupek 164)
czas: ~11:30 - 15.30
Odległość po plaży: 16 km
Odległość całkowita: ~17.2 km
Schodów: wciąż zero
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz