Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

wtorek, 18 sierpnia 2015

Dzień trzeci

Wczoraj już Cioćka napomknęła o nieśmiertelnym i wciąż modnym sposobie opalania się nad morzem. Dziś możemy zademonstrować wizualizację w wykonaniu Makki, która zaraz po porannym ogarnięciu się i wychynięciu na światło dzienne jęknęła głośno i radośnie "O boże... Alem się zjarała!" Osoby o słabych nerwach prosimy nie patrzeć oraz nie regulować odbiorników.
(Już po załadowaniu do bloga powyższego zdjęcia, Cioćka stwierdziła ze smutkiem, że jej opalenizna nie była aż tak spektakularna...)
W każdym razie, porannych odkryć jeszcze nie nadszedł kres (że się tak poetycko wyrażę) Owoż w nieodległej odległości miejscowy jednooki kocur zabawiał się jakąś sznurówką. Zaciekawiony podszedłem bliżej i dosłownie w ostatniej chwili wyrwałem z paszczy potwora milusie zwierzątko. Nie omieszkałem pochwalić się dziewczynom, na co zareagowały głośnym ŁaAaaa!.. Tylko Ola wykazała się stoickim podejściem do życia i olimpijskim spokojem w obliczu gada:


 Zaskroniec został następnie deportowany w krzaki i już spokojnie mogliśmy przystąpić do ulubionej porannej czynności czyli planowania dnia ;)
Planowanie było krótkie, bo co tu planować. Agnieszka na plażę, a my do miasta po łożyska.
Wróciliśmy więc do Międzyzdrojów, wysadzić Agniechę w miejscu, gdzie wczoraj zakończyła swój marsz. Pożegnanie było krótkie i wesołe, choć w powietrzu wisiało kilka pytań; Jak sobie poradzi? Jak my sobie poradzimy z Olą? No i najważniejsze: Jak Ola poradzi sobie z nami? ;)

Zgodnie z sugestią gospodarzy kwatery udaliśmy się do Kamienia Pomorskiego, gdzie dojazd do polecanego serwisu skuterów wraz z parkowaniem trwał dłużej niźli sama wymiana łożysk, która zajęła panom (przemiłym) jakieś 5 minut. Cóż było robić? W samochód i na promenadę do Dziwnowa polansować się troszeczkę.


Nie byłoby prawdziwego lansu bez lodów. Tym bardziej, że Olę zaczął łapać stresik co z Makką? A wiadomo, że stres najlepiej jest zajeść.


Zbyszek wysadził nas na promenadzie, gdzie były tylko ryby, więc do oglądania niewiele atrakcji. Bez błyskotek i chińskich pamiątkowych ciupag znad morza trudno było Olę rozerwać. Tak więc znowu w samochód i naprzód do Wisełki skąd spodziewaliśmy się odebrać Agnieszkę. Po dłuższym kołowaniu udało nam się zaparkować akurat pod piekarnią z prawdziwym chlebem, a trzeba wiedzieć, że po kilkudniowym zażeraniu się pieczywem z marketów to prawdziwa uczta dla zmysłów. Chwila moment i dzwoni Agnieszka, że schodzi z plaży. Umówiliśmy się pod pocztą i w oczekiwaniu na spotkanie, aby spacyfikować Oli focha, Ysek dał namówić się na grę w cymbergaja.
Ja stoję przed salonem gier i widzę tłumek ludzi rozglądających się dookoła i próbujących coś komuś wytłumaczyć. Kiedy dotarło do mnie słówko "poczta" zakradłam się z aparatem wiedziona niezawodną babską intuicją i jak prawdziwy paparazzi udało mi się cyknąć fotkę z zaskoczenia:


Już w komplecie wróciliśmy do bazy. Sportowcy wiedzą, że po wysiłku fizycznym trzeba uzupełnić węglowodany. My też to wiemy, bo my w ogóle dużo wiemy ;) Tak więc do garów, a właściwie gara, bo potrawy jednogarnkowe rządzą, parę minut i obiad gotowy. Dla zainteresowanych podaję przepis: wrzucamy co mamy w lodówce do gara, na to makaron, na makaron trochę sera, na ser pomidor. Zapiec.

Po takiej wyżerce należy się leżakownie, Ale nie technicznym! Zbyszek musiał założyć koła do wózka i zrobić mu przegląd techniczny, a ja musiałam mu zrobić zdjęcie.


A teraz pora na Telesfora, czyli Agnieszka donosi, co się działo, gdy jej nie było:
No właśnie... A ja, wyposażona w mapę, na której się nie znam, z przykazaniem "idź czerwonym szlakiem" poszłam do przodu. Kawcza Góra. Żaden problem - widać ją z daleka, schody wysokie. Szlak czerwony na kamieniu (kiedyś bym pomyślała, że ełkaesiaki tu były - podróże kształcą). Mam dojść do klifu - ale jak wygląda klif? W życiu go nie widziałam! :) Jak już do niego doszłam, to pomyślałam, że - skoro nie ma nic innego - to pewnie jest on. Miałam minąć największy głaz, ale tyle ich było, że nie chciało mi się mierzyć każdego celem ustalenia największego. O kurna, ale podróż! Idę sobie i rozglądam się, gdzie tu jest to GrodnoI? Wiatr się zerwał - Kuba Terakowski twierdził, że będzie w plecy, a tu jakoś nie tak. I w poszukiwaniu GrodnaI tak się zastanawiam, dlaczego nie ma żadnych tabliczek? Na przykład z napisem "Jesteś w Grodnie". Jakiś miły pan poinformował mnie, że najpierw będzie jedno zejście, potem drugie zejście a na końcu wielki zjazd dla wózków i to już będzie Wisełka. A ja przy Grodnie II - wielkie halo! Cztery schodki...
Tak sobie szłam i szłam a wiatr w oczy wiał... Jak zobaczyłam, że tłum gęstnieje, to okazało się, że już jestem na zejściu do Wisełki. Pod umówioną pocztę (która tak naprawdę nie istnieje). No! Dziękuję Państwu! ;)
A teraz serio: Całe szczęście, że nam się to łożysko rozpadło i szłam sama - na odcinku Międzyzdroje - Wisełka, teren był bardzo trudny, kamienisty i z wózkiem nie do pokonania.
Mała statystyka: 
Poniedziałek, 17.08.2015, 
Odcinek Miedzyzdroje (ul. Campingowa, baza rybacka) - Wisełka. 
Czas: 10:42 - 15:00 
Odległość po plaży:  7,8km  




3 komentarze:

  1. Taką opaleniznę w " kratkę" miałem ostatnio po maratonie. Miałem krótkie spodenki i getry. Góra ud i dół łydek są białe. Opalone są tylko kolana :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zbyszek smaruj, czyść, kontroluj łożyska codziennie, mam nadzieję że po kolejnych 30 km (tak szacuję koniec tygodnia) pojazd będzie dotarty i dla nas - ekipy2 stanie się bezobsługowy, gdyż jak wiadomo obsługa techniczna będzie daleko, daleko :):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Agnieszka, Twoja opalenizna uwidacznia proporcje - jak u zawodowej pływaczki, trójkącik jak się patrzy :) swoją drogą Zbyszka nie smarujcie 50 :)

    OdpowiedzUsuń