Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

piątek, 18 sierpnia 2017

Dzień 6 etapu 3 (2017)

Dziś mimo, że byliśmy po weselu na plażę udało się dotrzeć pół godziny wcześniej. Pomogła w tym nie tylko samodyscyplina (he he), ale również nadarzająca się okazja zaprzęgnięcia wózka do woza. Przesympatyczny pan woźnica, w prawie kowbojskim kapeluszu, otaksował naszą bandę wzrokiem i powiedział: jo, biere was.


No i wzioł. On złapał za lejce, a Ysek za koło. I wio! Kilometr do plaży minął nam jak z bicza strzelił.


Zejście wejściem było łatwiejsze niż wejście zejściem. Proszę zwrócić uwagę jak Makka używa MOCY przy asekuracji wózka:


Drugi strzał z bicza i są na plaży. Oni (Ysek i Makka z Olą) do przodu, a ja (Cioćka) do tyłu. Znaczy po Groszka.


Do Dębek dojechałam przegapiając tylko jeden zjazd. Dotarłam bezbłędnie, nie licząc oczywiście tego jednego przegapienia. Ledwo weszłam na plażę i coś mi nie pasowało. W górze unosiła się chmara talerzy. Najpierw pomyślałam o jakiejś rodzinnej awanturze, ale chyba to nie to, bo dalej natknęłam się na ligowe rozgrywki w rzucaniu tymi talerzami. Może to obóz kelnerów?


Ale chyba nie, bo dzieci też nimi rzucały.


A potem to już był poziom hard:





Tak się zapatrzyłam, że nawet nie wiem kiedy zobaczyłam Agnieszkę wymachującą... znowu piłki?



Makka nadaje: idziemy przez plażę naturystów, widzę gołego faceta, który mnie mija, a za nim leży coś granatowego. Myślałam, że to jego gacie i chciałam mu je oddać. Ale patrzę, że nie, to nasz ręcznik!
Ysek nadaje: odwracam się i patrzę, Agniecha coś niesie. Dużego. Co to może być? A to nasz ręcznik!
Ysek tak gnał do przodu, że nie zauważył, co gubi. Dobrze, że kół nie pogubił.

No to sobie wyjaśniliśmy historię ręcznika i pomaszerowaliśmy dalej.

Jednak nie za daleko, bo na drodze stanęła/przepłynęła nam rzeka okoniem. Ja już przez nią przeszłam i pokazałam na nodze dokąd sięga woda, ale Ysek musiał inżynierskim okiem, żeby nie powiedzieć, że nogą (metodą na nogawki) sam sprawdzić. I dobrze, bo okazało się, że jemu sięga niżej, więc wózek przejedzie.

                                       

I przejechał:


Przy zejściu nr 19 są gumy na podjeździe. Co prawda przysypane piaskiem i trochę przykrótkie, ale i tak uważamy to miejsce za przyjazne.


Nie mamy fotek z przeprawy rzutu pieszego, Olka zabrała nam dwa telefony. Pozostałe dwa miałam ja. Wcale się Oli nie dziwię. Zauważyłam, że jak mnie braknie, to Olka na głowie chustkę ma w trzy światy. Dzisiaj miała na Żwirka (tego od Muchomorka).


Przy wzmiankowanym zejściu nr 19 znajduje się nowoczesna przystań rybacka "Rybaczówka", która zwieńczona jest wieżą widokową z przesympatyczna obsługą. Mało tego, znajduje się tam winda! Co prawda Oli wózek nie mieścił się do niej, ale Oli wózek nie jest normalny (jak i cała banda). Pani w kasie obiecała popilnować nam wózek i pożyczyła krzesełko. Przesympatyczna młoda dziewczyna z obsługi rozbroiła olinego focha (szacun!) i zawiozła nas windą do nieba.


Ola w końcu mogła zobaczyć widok, którego przez 280 km, dzięki barierom architektonicznym, zobaczyć nie miała szansy.



W Trzęsaczu Ola tego widoku nie mogła zobaczyć.


I tutaj okazało się, że jednak napotkaliśmy barierę. Tym razem psychiczną. Makka na widok Yska wynoszącego Olę na galeryjkę widokową (nadmieniam, że galeryjka spełniała wszelkie, nawet unijne, normy bezpieczeństwa) popadła w lekką (he he) histerię. Nie wiedziałam czy rzucać aparat i coś przedsięwziąć, ale ja nie wiedziałam co robić! W końcu usadziliśmy ją na schodach odwróconą tyłem do córki "spacerującej" nad przepaścią. 


Co by nie eskalować schizy maminej weszliśmy do środka, gdzie Ysek z Olą rozsiadł się na pożyczonym krzesełku.


Chcieliśmy pokazać Wam windę, ale Makka nie pozwoliła odwrócić zdjęcia, bo nawet pisząc ten post uważa, że w poziomie bezpieczniej.


A jeszcze tylko dodam od siebie, że teraz rozumiem jakim poświęceniem było dla niej dać się przelecieć. Bo musicie wiedzieć (dla niedokładnych czytelników bloga), że Ola na swoje 18 urodziny dostała w prezencie lot samolotem.
Wprowadzony w zeszłym roku zwyczaj robienia zdjęć przy mapach postanowiliśmy kultywować.
Makka dodaje: najważniejsze to czuć grunt pod nogami.



Stres wyczerpuje, a najlepszą metodą na niego jest go zajeść. 
Może ja nie mam lęku wysokości, ale muszę wyznać, że wjechanie na ten parking był dla mnie jak 3 takie wieże dla Makki. Żeby na niego wjechać musiałam złożyć lusterko dostawczemu autku, które stało mi na drodze i przegonić kilka rowerów. Wjechałam na tzw. żyletki.


Zastanawiamy się jak podpisać to zdjęcie, bo wszyscy byliśmy nadgryzieni stresem, co Olę doprowadzało do szczęścia, a nie chcemy z niej robić potwora.


A potem klasyka: cymbergaj i do domu.

P.S. Chcieliśmy tutaj całkiem serio nadmienić, że gmina Krokowa wprawiła nas w zachwyt. Plaże czyste, niehałaśliwe, przy zejściach bezpłatne toalety. Nawet w ToiToi są miejsca dla niepełnosprawnych.



W miasteczku (Dębki) genialne przygotowane toalety, nawet z możliwością zrobienia prania i wysuszenia.




Dobranoc.
Statystyka:
Piątek: 18.08.2017r.
Odcinek: Białogóra (przy platformie) - Dębki (zejście nr 19)
czas:  ~12.00 - 15.20
Odległość po plaży: 8,6 km 
Odległość całkowita: ~9,5 km + 1km w zaprzęgu czyli taborami
Schodów: znów 48 ("...schodami w górę, schodami w dół"




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz