1 września Ola przywitała nowy rok szkolny jak wszystkie dzieci czyli ubrała się na galowo :)
Ola pozdrawia kolegów z klasy i "Moją Panią".
Po odśpiewaniu hymnu państwowego ruszyłyśmy dalej.
Już samo zejście na plażę wróżyło, że nie będzie dzisiaj łatwo. Niby pod piachem ułożyli jakąś gumę, ale było tak stromo, że nie sposób nie wykopyrtnąć się. Oczywiście my dałyśmy radę!
I było jak wywróżyło. Jazda po wodzie:
Grząski piasek, morze plażowiczów i ich wilcze doły:
Trzeba jeszcze dodać palące słońce i meduzy parzące:
Sił dodawał nam widok latarni w Kołobrzegu, a przecież nawet o nim nie marzyłyśmy!
Agnieszka dzisiaj nam zdradziła, że przed wyjazdem myślała, że będzie fajnie jak przejdzie wyspę Wolin...
Nie wiedzieć kiedy i go mamy! Ze szczęścia usłyszałyśmy w głowach komentarz Szaranowicza:
"Proszę Państwa! Jak one to zrobiły?! No jak one to zrobiły?! Nasze dziewczyny, cudowne dzieci trzech kółek!"
Rozbiłyśmy się pod ostatnim wejściem przed portem do Kołobrzegu coby oswoić się swoją cudownością :)
A Agnieszka ruszyła dalej, żeby dojść i klepnąć to co miała do klepnięcia czyli przeszła ostatni kawałek plaży, która kończy się cyplem z kamieniami. A my w oczekiwaniu na Makkę rzucałyśmy kamykami w Baśkę:
W końcu Makka wróciła cała i zdrowa:
Jest sukces, jest szczęście, a przed nami...kolejna bariera. I to taka, że nie w kij dmuchał. Zwłaszcza dla babińca. Uruchomiłyśmy więc nasze logistyczne talenty i rozłożyłyśmy siły.
Najpierw Agnieszka wtachała Olę po 32 stopniach (dla niewtajemniczonych: Ola ma 19 lat i waży 40kg, a Makkę smyra pięćdziesiątka po karku i waży 15kg więcej):
Ekipa techniczna wtargała klamoty, które Olka musiała przypilnować i nie spaść przy tym z ławki:
A potem wciągnąć wózek po schodach (w dalszym ciągu trzydziestu dwóch):
W połowie drogi znalazł się przesympatyczny Pan, który pomógł nam wtargać wózek (ale i tak trzymał tylko za jedno kółko - danke, bo to był Niemiec).
Po złapaniu oddechu, ustabilizowaniu tętna i wylizaniu ran:
Wbiłyśmy się do parku myśląc żeby dojść do portu. A tu ups!
Jak nie tędy, to owędy i dotarłyśmy chyba do portu. Była woda, były statki to chyba był port :)
Chciałyśmy sprawdzić co nas czeka po drugiej stronie rzeki i przygotować się do jutrzejszej wyprawy. Most musi być niedaleko...Nooo....Myślałyśmy, że będzie tak jak w nadmorskich miasteczkach. A tu dojście do mostu to wbicie się w miasto, a most długi jak Wisłostrada. Na szczęście w połowie drogi (żeby nie nadużywać słowa most) naszym oczom ukazała się Karczma. A że spalanie tego dnia miałyśmy niewąskie, nie mogłyśmy się powstrzymać. Pani kelnerka z uśmiechem wręczyła nam kartę dań, na co Agnieszka: my nie chcemy karty, my chcemy PIEROGI!
Niestety Olka zjadła całą swoją porcję i nic a nic nie dorzuciła do naszych talerzy. Cioćka jeszcze rozpytała na okoliczność powrotu i ta sama przemiła Pani sprawdziła nam rozkład jazy autobusów.
Jako że padałyśmy ze zmęczenia stwierdziłyśmy, że to najlepsza opcja. Jeszcze tylko kilkadziesiąt minut oczekiwania, bo zapomniałyśmy o instrukcji, że w Kołobrzegu na autobus trzeba machnąć, więc jeden przemknął obok nas niewzruszony i ...zaczęliśmy zwiedzanie Kołobrzegu przez okna autobusu nr5.
Jedynie po 34 minutach wysiadłyśmy na krańcówce (czyli pętli - informacja dla tych, którzy nie znają gwary łódzkiej). Potem jedyne 3 km i jesteśmy już przy Groszku!
Statystyka:
Wtorek: 01.09.2015r
Odcinek: Grzybowo centrum - Kołobrzeg port (Yes!!!!!!)czas: 11.30- 13:00
Odległość po plaży: 5 km plus przejście miasta i powrót do Groszka, a będzie tego z 5 km Bardzo ciężkich kilometrów)
Dla sprostowania: z domu wyjechałyśmy o godz.11, a wróciłyśmy o 18-tej!
Agniecha jesteś wielka, Gratulujemy, podziwiamy Twój wielki trud, wracaj do nas szczęśliwie.
OdpowiedzUsuńPracownicy Ortopedii
Aga wielkie dzięki że mogłam cię poznać jesteś wspaniała to co robisz jest naprawdę wielkie pozdrowienia dla całej ekipy
OdpowiedzUsuń