Dzień wczorajszy był pełen wrażeń (jak każdy poprzedni) oraz emocji związanych z nieplanowanymi "napinkami". Dlatego postanowiliśmy sobie, że dziś dopniemy wszelkich starań, aby do napinania się nie dopuścić. I chyba się udało... Choć oczywiście, prawie zupełnie nie tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Mimo tego, że pogoda rokowała, mieliśmy do przejścia krótki odcinek (raptem 4 kilometry), ale nie przewidzieliśmy jednego... dobrej passy Oli w układanie kulek na tablecie.
Wiecie, hobby nade wszystko - a ręka nie może zadrżeć, bo punkty lecą.
Znów nastąpił podział zadań - Olka pilnuje KULEK, Groszka i Yska, a dziewczyny nabijają kilometry po piasku.
Rozpoczęłyśmy w niebywale urokliwym miejscu tj. przy Potoku Oliwskim czyli takiej niewielkiej rzeczce wpadającej do Morza Bałtyckiego :)
Zbyszku, prezencik dla Ciebie i jednocześnie zagadka: co widzisz na załączonym obrazku?
Mimo tego, że szłyśmy razem, to tak naprawdę każda z nas była w swojej bajce. Chyba obie myślałyśmy o tym, że już teraz naprawdę z każdym kilometrem zbliżamy się do finału naszej przygody.
Dopiero telefon od Olki wybudził nas z zadumy i rozmawiając jednocześnie odwróciłyśmy się. I wtedy kopary nam opadły (nie szczęki, bo szczęka może wypaść do morza - jak trafnie zauważyła Makka).
Nadaje Cioćka: pierwsze co pomyślałam, to że widok jak żywcem wyjęty z Lazurowego Wybrzeża.
Szkoda, że zdjęcie tego nie oddaje, a przejrzeliśmy wszystkie kilkanaście jakie zrobiłam w tym miejscu.
To szczęście nie mogło trwać wiecznie. Odbiłyśmy się o siatkę i z żalem opuściłyśmy plażę...
...nie wiedząc jak pięknie może być za pasem ochronnym wybrzeża czyli w Parku Brzeźnieńskim.
A w tym czasie Olka musiała pilnować kulek (bo punkty lecą) i Yska, który wspólnie z panem Yanosikiem (czyt.GPS) próbowali w nieznanym sobie mieście, odnaleźć drogę do dziewczyn, usiłując przechytrzyć wszystkich policjantów i maratończyków, którzy "podstępnie" blokowali wszelkie proste drogi dojazdu i zamiast 6 kilometrów zrobili ich 28 zanim zaparkowali (pytanie do pani od polskiego: ilu wielokrotnie złożone jest powyższe zdanie?).
Wsiadamy w Groszka i pędzimy w kierunku Starego Miasta. Po drodze mijamy palący się samochód i zwalniamy za kończącym się maratonem. Być może dzięki temu mamy czas zauważyć ważne przesłanie...
I w związku z tym Carpe Diem...
Więc korzystamy z okazji i zahaczamy o Jarmark Dominikański w samym centrum starego Gdańska:
No to korzystamy. Coś dla ciała:
I coś dla ducha:
W czasie kiedy dziewczęta zwiedzały Skład Rzeczy Pięknych, Ysek z Olą skupili się na gdańskich miarach:
Podobało się:
Taaak, miary były ok... ale Cioćka, jak to rybka, naczytała się o Neptunie i wyobrażała sobie potężnego chłopa...
a nawet Olka zauważyła i doniosła, że to taki bardziej Neptuś jest... i te widły też ma niewielkie... ;)
Długo się zastanawialiśmy co by tu napisać, ale stwierdziliśmy, że to jest po prostu ładne zdjęcie, niemal widokówkowe. A to przecież zwykła alejka do WC:
Uwielbiamy takie sytuacje... Pan podszedł do nas i zapytał czy Ola może pogłaskać pieska. Czemu nie, przecież Ola nie gryzie.
P.S. Pozdrawiamy przesympatycznego Bartka i jego pieski :)
A potem Makka mogła sobie trochę pograć. Nic to, że na katarynkach. Nic to, że konkurując z małoletnim. :)
Coś tam wybrała i poszliśmy na drugą stronę tęczy, aby spojrzeć ponad Martwą Wisłą na nowe budownictwo. Taki współczesny gotyk.
Dla każdego coś dobrego i nawet Ola znalazła coś dla siebie. Postanowiła nabyć pamiątkę drogą kupna. Moment transferu środków pieniężnych uchwycił nasz latający fotoreporter. Tytuł zdjęcia: "Ecie, pecie".
Statystyka:
Dystans: Gdańsk Jelitkowo - prawie do Westerplatte (4 km z ogonkiem).
Schodów: nie zauważono.Korków: od diabła i ciut, ciut.
Pokus (czyli straganów): jeszcze więcej. Groszek by tego nie pomieścił, więc uciekliśmy.
Refleksji: całe multum! Kiedyś się nimi podzielimy...
Na kwaterze: zgodnie z planem - bez napinki. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz