Szkoła Oli nie kształci geniuszy. Dzieci są z różnymi
schorzeniami: porażeniem mózgowym, przepukliną kręgosłupa, to te na wózkach i
jeszcze inne chodzące, ale z zaburzeniami osobowości, lekko upośledzone i Bóg
wie jeszcze, z czym. Tą gromadę dzieci trzeba jeszcze przydzielić do klas,
stosownie do wieku i możliwości przyswajania wiedzy. Ola jest w klasie, w
której jest siedmioro dzieci i ,,Moja Pani". "Mojej Pani" muszę
poświęcić osobny rozdział - to bardzo ważna osoba w życiu Oli. Jest realizowany
plan nauczania, przystosowania do życia i plan imprez. Ale był rok, w którym
dodatkowo odbywały się, co miesiąc wycieczki pt. "Polska w koło"
finansowane przez Unie Europejską. Ponieważ uczestniczyłam w kilku wycieczkach,
bo dzieciom na wózkach potrzebny był opiekun - opiszę moje spostrzeżenia.
Przede wszystkim zobaczyłam jak dużo pracy trzeba włożyć,
przy zorganizowaniu wycieczki. Ile ludzi jest potrzebnych do zapewnienia
bezpieczeństwa i możliwości wyjazdu dzieci chorych. Jechało z nami zawsze
trzech opiekunów (nauczycieli ze szkoły), pielęgniarka (cewnikowanie dzieci),
pan woźny do pomocy przy wnoszeniu i wynoszeniu dzieci z autobusu, pan przewodnik
(prowadzący wycieczkę). I tak zapakowany autokar ruszał. A wraz z zapalonym
silnikiem, zaczynało się jedzenie, a przede wszystkim picie. Dzieci były dobrze
zaopatrzone w napoje, bardzo kolorowe i w dużych butelkach. Moja wnuczka też
odkręciła cole i na uwagi pielęgniarki, że do cewnikowania jeszcze trzy godziny
i może zdarzyć się "wypadek" wzruszała ramionami i piła. Nie
reagowałam. Wycieczka rządzi się swoimi prawami. Przewodnik zdołał
zainteresować dzieci, chociaż nie na długo, ale robił przerwy i wracał do opowiadania,
„Co my dzisiaj zobaczymy...". Nadpobudliwi zaczęli się kręcić. Napoje
wypite. Chce się siku. Dobrze żeby gdzieś przystanąć. Kierowca mówi, że na razie
nie można. Zaczęło być głośno. Chłopcy nawoływali się tylko po to, żeby pokazać
sobie wzajemnie ten nieszczęsny palec środkowy. Zaczepili tym palcem
dziewczynkę, która do tej pory siedziała cicho i wyglądała przez okno. Przeraziła
mnie jej reakcja. Podniesionym głosem rzucała takimi, przeklęstwami jakie są
tylko w języku polskim. Zjawił się natychmiast opiekun, uciszył chłopców,
zabrał Asie na koniec autokaru i spokojnym głosem długo z nią rozmawiał.
Wyciszył ją, chociaż nie na długo, bo Asia znów wróciła na swoje miejsce,
gotowa jeszcze raz odeprzeć atak palca środkowego (to zachowanie to jej
choroba). Kiedy już pokaz palca nie był ani śmieszny, ani denerwujący byliśmy u
kresu podróży. Zawsze po jeździe jest godzinna przerwa na toalety. I tu
zaczynają się "schody" dla dzieci na wózkach. Owszem są toalety z
napisem dla niepełnosprawnych, ale co tam jest? Trochę większa powierzchnia i
uchwyt do trzymania zamontowany w przypadkowym miejscu. Dziewczynki do
cewnikowania trzeba położyć, ale gdzie? Wiem jest posadzka, ale to urąga
przyzwoitości i higienie. Przezorna pielęgniarka wozi ze sobą karimatę i
klęczeć kolanami na posadzce opróżnia pęcherze dzieciom. Są jeszcze chłopcy do
zmiany pampersów. Te dzieci na wózkach nie stoją na nogach. Potrzebna jest
leżanka, żeby przy niewielkiej pomocy mogły z wózka przesunąć się na leżankę.
Mają silne ręce i uczone są tego i w szkole i w domu. Trudno jest kobiecie
przenieść dziecko ważące od 30 do 50 kg z wózka na podłogę i z powrotem. Na tym
ja wycieczkę zakończyłam. Nie słyszałam słów przewodnika, „Co my tu
widzimy" i patrzę na te dzieci gorszego Boga i myślę jak sobie poradzą w
życiu w tym bezdusznym świecie. To ma być dla nich świat bez barier. Na
wszystkich trasach, które przemierzaliśmy są nowe toalety w kafelkach, czyste,
z bieżącą wodą i ze znakiem dla niepełnosprawnych i tylko tyle. Wycieczki
takich dzieci nie zdarzają się często. Unia sfinansowała je raz. Nikt nie
zauważy problemu i nikt nie chce o nim wiedzieć. Indywidualne wyjazdy z chorymi
dziećmi odbywają się jak kiedyś. Postój w lesie, kocyk, butelka z wodą i
pośpiech oby jak najszybciej do celu. Z zamyślenia wyrwał mnie głos przewodnika,
„Co dzieci dzisiaj widziały?". Odpowiadały na miarę swoich możliwości. Potem była
piosenka "Panie szofer gazu" i jeszcze dla pana kierowcy "hip
hip hura" i wycieczka dobiegła końca. Ważne, że tego dnia były szczęśliwe
i bezpieczne pod dobrą opieką życzliwych im ludzi.
autor. Babcia Mirka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz