Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

niedziela, 27 września 2015

Od cioćki czyli przygody, wspomnienia i... podróż poślubna.

Jeszcze nad morzem obiecaliśmy sobie, że każdy z nas opisze swoje odczucia, przemyślenia, wrażenia. Niestety od powrotu, więc prawie już miesiąc, tematem przewodnim jest brak przewozu Oli do szkoły. Niemalże codzienne telefony dotyczą tylko tego tematu: czy zadzwonili, czy ktoś odpowiedział....Chociaż od kilku dni doszło jeszcze pytanie, z której gazety czy telewizji się odezwali.
Postanowiłam jednak wspiąć się na wyżyny i przypomnieć sobie.

Trudno jakoś pisać kiedy nikt nie wisi ci nad głową i nie podpowiada "napisz jeszcze to i to"!
Ykhmm... a więc:

Ja, z zamiłowania góralka pokochałam morze. Jest magiczne i hipnotyzujące. My, techniczni mieliśmy dbać, żeby dostarczyć dziewczyny na plażę i odebrać je gdzieś tam. Ile było kombinacji żebym to ja mogła iść z nimi, a nie martwić się o Groszka. Czasem padło na mnie, ale wtedy też było cudnie, bo brak planu był naszym planem. Tak więc przypomniałam sobie jak to jest łapać stopa, co o dziwo nawet w tym wieku szło mi nad wyraz dobrze, a nawet miałam przygody. Szliśmy kiedyś z plaży kombinując jak Zbyszek wróci po auto...a tu nagle genialna wręcz myśl mnie naszła: złapać stopa! Jestem niewielka, więc od mózgu do ręki droga niedługa... kiwnęłam i samochód zatrzymał się. Zbyszek w ostatniej chwili rzucił mi klucze do Groszka i jadę! Po paru kilometrach Pan mi mówi, że on już tu, a do Wisełki to ma Pani ino kilka kilometrów (już nie pamiętam ile). Super! To idę i myślę, że skoro po górach przez kilkanaście godzin szlak robiłam, to teraz szlag mnie nie trafi...No tak, ale po asfalcie w prażącym słońcu to nawet ja nie wyobrażę sobie drogi w Tatrach. Po długich i męczących 10 minutach kiwania zatrzymuje się drugie auto. Duże, pewno dostawcze. Wsiadam, kierowca przygląda mi się i...chyba zorientował się co oznacza powiedzenie "z tyłu liceum, a z przodu muzeum". No ale skoro już siedzę (na takim kółku przeciwhemoroidowym dla kierowców) to jedziemy. Bez słowa po drodze wysadził gdzie poprosiłam. Biorę Groszka i wracam. Okazało się, że nie wzięłam kasy żeby zrobić zakupy, a reszta bandy siedziała przed domkiem, bo myśleli, że zabrałam kluczyki od kwatery. Dla takich przygód warto żyć! Bo już nie wspomnę o Panu Dziadziusiu, który zabrał mnie zadziwiony, że takiej ładnej kobiety młodzi nie chcieli ;) Za to w nagrodę zawiózł mnie do Dźwirzyna drogą nieobwodnicową i pokazał uroki miasteczka.

Takich przygód miałam mnóstwo, ale to jest blog Olki, więc nie będę przynudzać. Jak już Agnieszka postanowi wydać książkę, pewno je opiszę.

Muszę przyznać, że były to moje najzwariowańsze (taki tam neologizm wymyśliłam) wakacje!
Polubiłam morze, bo daje morze możliwości!
Nauczyłam się grać w cymbergaja, a jego dźwięk przyprawia mnie o ciarki, bo przypomina lato, a nie jak wcześniej, walenie nożyczkami w kaloryfer.
Zobaczyłam jak na co dzień wygląda walka "z trzema schodami".
Zawsze wiedziałam, że mam wyjątkową rodzinkę, ale że aż tak! Nasze mamy/babcie, które musiały na tę okoliczność poznać tajniki internetu. Ekipy techniczne czyli kuzynki, szwagierki, mężowie itd, którzy poświęcili swoje urlopy, żeby spełnić Agi marzenie. No i Agnieszka! Se wymyśliła! I przy tej całej orce na ugorze zawsze z humorem, optymizmem i serdecznością...
P.S. Muszę, bo przypomniałam sobie. Kiedy byłyśmy nastolatkami Agnieszka postanowiła pojechać na obóz harcerski. Ja (mimo, że 4 lata młodsza, a u nastolatek to przepaść) miałam pomóc jej w "odprawie", bo rodzice byli na wczasach. I pamiętam jak latałyśmy po pasmanteriach żeby kupić sznurówki, z których Aga zrobiła sobie "belki" na pagonach żeby nie było, że jest bez żadnego stopnia :) Zawsze sobie radziła i teraz też dała radę!

Zanim dojdziemy do "ruskiej" granicy zajmie nam to jakieś 2-3 wakacje, więc teraz miejscowości nad morzem nie określamy jak "normalni" ludzie kilometrami, ale latami. Kiedy ktoś mówi, że był latem w Gdańsku, my kwitujemy "to za dwa lata".

Nie da się wszystkiego napisać teraz.
Aga! Wielkie dzięki!
Za wszystkie przygody i za...NAJFAJNIEJSZĄ PODRÓŻ POŚLUBNĄ!


 P.S. Groszek był taki ładny, bo jeszcze w ślubnej dekoracji :)

Autor: Cioćka

niedziela, 20 września 2015

A' propos ,,wszystko na gębę"

Tak. Miałam piękne wakacje. 
Tak. Spotkałam fantastycznych ludzi, którzy wierzyli mi na słowo i wiele rzeczy było bez podań i zdjęć do paszportu. I już myślałam, że tylko na Pomorzu są fajni ludzie, ale przypomniała mi się osiemnastaka Oli. Otóż. Ola zawsze widząc samolot w górze pokazywała go palcem i mówiła "I ja tak ce" (chcę).  Urodziny tuż - tuż, więc hasło rzucone w rodzinę i Akuś (chrzestny) postanowił ufundować Oli lot samolotem. Do mnie należała organizacja. Po pierwsze konsultacja neurochirurgiczna - czy Ola w ogóle może lecieć samolotem? Nasza kochana Pani Profesor nie widziała przeciwwskazań. Następnie udałam się na lotnisko Lublinek zobaczyć czy są loty np. do Warszawy i sprawdzić ceny. A tu klops. Z naszego lotniska w ogóle nie ma lotów do innych miast na terenie Polski. Ale miła Pani skierowała mnie aeroklubu mówiąc "tam Pani coś poradzą". I poradzili. Pani kierownik po wysłuchaniu mojej opowieści zadumała się chwilę i mówi "Nigdy nie organizowaliśmy takiego lotu, ale dobrze, zrobimy Olce osiemnastkę jak się patrzy". Data i godzina ustalona. Na drugi dzień dzwoni do mnie pilot z prośbą, abym przyjechała i zobaczyła jak technicznie zapakować Olę do małej awionetki, czy w ogóle jest to wykonalne. Wykonalne! A potem już wielki dzień. Nie wspomnę, że mam lęk wysokości i było to dla mnie wielkie wyzwanie. Ocec zapakował nas do samolotu z dość niewyraźną miną i w górę. Pan pilot zapytał się "Dziewczyny gdzie mieszkacie? Chcecie zobaczyć swój dom?" Tak chcemy. I widziałyśmy, a goście machali nam prześcieradłem na przywitanie. Dziękuję przesympatycznej Pani Kierownik aeroklubu i Panu Pilotowi za niezapomniane wrażenia. Od tamtej pory będąc na spacerze i widząc awionetkę machamy z Olą i krzyczymy "Panie pilocie! Dziura w samolocie!" 



Tak się zapakowałyśmy

Tak startowałyśmy
Tak nas wszyscy witali
Dla dorosłych było piwo z beczki


Dla dzieci animator

Dla młodzieży i nie tylko karaoke
Ola dostała rower napędzany ręcznie na którym jeździli wszyscy tylko nie ona
Ciasto jak zawsze tematyczne
Dziki lokator zamieszkał bez podania i zdjęcia

A wszystko bez chorych podań i na gębę. Można? Można!


autor: Makka (Mama Agnieszka)

czwartek, 17 września 2015

Marzenia i rzeczywistość

Był piękny czas urlopu, wędrówka brzegiem morza, pokonywanie schodów przy wejściu i zejściu na plażę, ciężkie siłowe pchanie wózka po piachu i dużo innych przeszkód. Wszystko udało się pokonać. Stukilometrowy odcinek drogi przebytej w ciągu 19 dni z Olą na wózku. Dzięki determinacji Agnieszki, zaangażowania 3 zmieniających się ekip tzw. technicznych, którzy swoje urlopy wykorzystali na pomoc i wspólne spędzenie czasu przy realizowaniu marzenia. Piękne prawda. 
Potem radosny powrót do pracy, powitanie przez Oddział Ortopedii. Był transparent z prześcieradła, balony, kwiaty i gratulacje od zespołu. I jeszcze wpis na listę długodystansowców. Bez zaświadczeń, oświadczeń, tak na słowo. Tyle życzliwości od przypadkowo spotkanych ludzi. Inny świat.

No i powrót do rzeczywistości. 31 sierpnia córka dostaje telefon od pracownika MPK, że Ola nie jest zakwalifikowana do przewozu ze szkoły do domu. I tylko tyle. A dla Oli to znaczy, że zostaje w domu bez opieki bo rodzice pracują, co jest nie możliwe. Cały problem polega na tym że, Ola mieszka za tabliczką Łódź. To wygląda tak:


W ubiegłym roku była odwożona do domu transportem MPK odpłatnie. W tym roku nawet do tego rozwiązania nie podeszli przychylnie. Córka składa odwołanie od tej decyzji. Rozmawia z Panią Dyrektor w szkole licząc na pomoc. (Ola uczęszcza 10 lat do tej szkoły) No niestety takie jest prawo, mówi Pani Dyrektor. Przewóz dotyczy tylko dzieci z Łodzi. Ja zapłacę za to 500 metrów, no nie, bo takie jest prawo. Dzięki za pomoc. Ja dzwonię do Rzecznika Osób Niepełnosprawnych w Łodzi przedstawiając sprawę. Pani Rzecznik zanotowała moje informacje, powiedziała że się zainteresuje i zadzwoni. 

Dni lecą, córka rano zawozi Olę do szkoły 12 km i wraca do domu, o 14-tej jedzie po Ole do szkoły i wraca. Trzeci raz wyjeżdża z domu do pracy i wraca rano. I znów zawozi Olę do szkoły... A panowie z MPK radzą! Córka dyżury dzienne zamienia na nocne, a kiedy już nie może zamienić Ole odbiera Ciocia Kasia. Kasia udaje się osobiście do pani Rzecznik, naświetlając jeszcze raz sprawę przewozu Oli. Pani Rzecznik odszukała notatki, które były w sprawach do załatwienia informując Kasię, że do 15 września sprawę załatwiają Ci co radzą z MPK. 

Ciocia Marylka ta która obiecała pierogi w przyszłym roku całej ekipie wysłała maila do Rzecznika Praw Dziecka w Warszawie. Odpowiedź telefoniczna była natychmiastowa. Tę sprawę mają gminy załatwić między sobą. Obowiązkiem gminy jest zapewnienie dojazdu do szkoły bezpłatnie. Córka udaje się do gminy. Miła pani mówi że, nie mają samochodu do przewożenia dzieci, ale dają pieniądze na benzynę. Pieniądze dobra rzecz ale trzeba znaleźć przewoźnika za te jeszcze nie wiadomo jakie pieniądze i opiekuna do dziecka w czasie przewozu (bo takie jest prawo). Chyba, że przewóz zbiorowy MPK. A jeszcze dzwoni Pan z MPK i oznajmia, że będą radzić do 20 września ale w poszerzonym składzie z prawnikami. 

Kończę CDN. 

Z ostatniej chwili ... dzwonię do Agnieszki z pytaniem jak dzisiaj. "Odwiozłam Ole do szkoły, mam godzinę wolną, sadzę tulipany, jadę po Olę, przywiozę ją do Ciebie, jadę na zebranie do szkoły, odbieram Olę, jadę do domu. Jutro na 7:00 do pracy i do szkoły" Kto odbiera Olę? Na pewno znajdzie się ochotnik i przywiezie ją do mnie. Babcia Zosia dojedzie żeby załatwić cewnikowanie. O 20:00 przyjedzie mama po Olę żeby rano powtórzyć dzień. A Ociec pracuje 10-12 godzin dziennie. 
Tak trwamy 

autor: Babcia Mirka 


wtorek, 15 września 2015

Celebrytki

Posty się piszą, a ja w tak zwanym między czasie zapodam jak to nasze dziewczyny robią się celebrytkami niemalże. Nie wiem czy już Agnieszkę rozpoznają na ulicach, ale Olka ćwiczy namiętnie autograf, czasem wychodzi Ola, a czasem Alo, ale gwieździe wybacza się ;)
I proszę! Była telewizja:
http://szczecin.tvp.pl/21416522/280815

I jest gazeta:
http://razemztoba.pl/beta/index.php?NS=srodek&nrartyk=13016

Bo już nie wspomnę o tym:
http://www.popiasku.pl/?s=aktualnosci&id=1295


A to zapewne nie koniec sławy!
Fotka wszystkich sprawców tego zamieszania :)


                                                                                                                      autor: Cioćka

wtorek, 8 września 2015

"LICZYĆ KAŻDY MOŻE"

Na koniec wyprawy padło postanowienie, że każdy coś od siebie napisze jako takie osobiste podsumowanie. Nie bardzo wiedziałam co napisać oprócz tego co wszyscy wiedzą, że Makka i Olka to mega giganty i tytuł Długodystansowca Bałtyckiego to wszystko tłumaczy. Ale zaświeciła mi się dzisiaj lampka w głowie jak robiłam na własne potrzeby mapkę świata. W paintcie malowałam sobie kraje gdzie już Świat Olki Fasolki zawitał (my rodzinka mamy taki podgląd po zalogowaniu, żałujcie że tego nie macie sasasasa hihihihi :P) ale spoko podzielę się tym z Wami.

Oto moja mapka



Ale do rzeczy. Temat mojego postu to "LICZYĆ KAŻDY MOŻE" ... Każdy z nas coś liczy: Makka liczyła stopnie schodów i czasem Ysek się dołączał, Cioćka Ewka ciągle sprawdza ogólną liczbę gości na blogu, Babcia Mirka liczy korki, Kaśka liczy słupki na kilometrażu, Cioćka Jadzia liczy kilometry, Sponsor Główny-Ocec zapewne kasę a ja liczę kraje. Razem z Polską jest ich 30. Oczywiście są i inni z rodzinki, którzy może nie liczą czegoś ale zawsze są.

Ale to liczenie to tylko nasze hobby ... Najważniejsze, że co by się nie działo w rodzinie, co by ktoś sobie nie wymyślił, nie wymarzył ... to każdy może na każdego LICZYĆ !!! To liczenie mamy we krwi. Dzięki rodzinko :) i życzę wszystkim rodzinom by posiadły sztukę liczenia do takiej perfekcji jak my. :)

aut. Baśka

piątek, 4 września 2015

Dzień dwudziesty-powrót

Ostatnią kawę wypiliśmy w pełnym składzie. Tak, tak, nie pomyliłam się - na zdjęciu babska część ekipy, Ysek robi zdjęcie, a Ocec spoziera z koszulki :)


A Ola, jak to Ola, ma swój plan czyli już czeka na wyjazd.

Jeszcze tylko wspólne ostatnie wyjście na plażę, pokonanie ostatniej bariery dzielącej nas od ostatniego pamiątkowego zdjęcia grupowego, po którym udaliśmy się w kierunku wyjścia.



 Chciałam nadmienić, że Kaśka i Ysek zrobili ponad tysiąc kilometrów dla tego zdjęcia. (Dopisek Cioćki)

Jeszcze tylko załadować plecak pamiątkowym piaskiem (jakby w kieszeniach zbyt mało go zostało).

A potem wiadomo - ostatni trójmecz w cymbergaja. Wszyscy brali udział...

Ysek stwierdził, że wózek do ostatniego spaceru był zbyt mało zapakowany, więc przytulił pamiątkową lampę znad morza:

Baśka spakowała się ino mig.

 A nam zajęło to ciut więcej migów.

Każde z nas z zapałem angażowało się w te ostatnie spacery, zdjęcia i cymbergaje jednak czuliśmy, że dobiega końca wielka przygoda. Nawet Agnieszka pozwoliła sobie na chwilę zadumy nad spełniającym się marzeniem...
...a może po prostu szykowała już plan walki z MPK mający na celu przywrócenie olinego transportu do szkoły?
Wszyscy będziemy przeżywać ostatnie tygodnie i na pewno będziemy chcieli podzielić się tutaj swoimi refleksjami na tematy różne. Pozostańcie więc z nami nie czekając na przyszłoroczną kontynuację dłuuugiego marszu. :)

środa, 2 września 2015

Dzień dziewiętnasty

Dzisiejszy dzień rozpoczęłyśmy quizem, którą z barier uda się pokonać jako pierwszą:
1. sprawa MPK
2. foch Olki
3. jak pokonać plażę należącą do wojska

MPK zostawiłyśmy na powrót, Olkę spacyfikowałyśmy i zaczęłyśmy kombinować jak się dostać na teren wojska. W tym celu wykonałyśmy kilkanaście telefonów do Komandora Portu Wojennego w Świnoujściu. Już prawie miałyśmy tę wisienkę na torcie, ale decydent był nieuchwytny. Coby dłużej nie czekać skrupulatnie spisałyśmy numer telefonu mając nadzieję, że dodzwonimy się po drodze.


Ponieważ na wysokości wojska decydent nadal nie odbierał, więc pojechałyśmy na drugą stronę mostu. Kiedy już rozpakowałyśmy jedną torbę i drugą torbę i trzecią torbę i plecak i sakwę i zawiesiłyśmy to wszystko na wózku okazało się, że przednie kółko jest pochylone w lewo. Albo w prawo - zależy jak spojrzeć - wszak jesteśmy kobietami. Po dogłębnej i niefachowej analizie postawiłyśmy diagnozę: puścił spaw.

No ale chyba jakieś kółko nie może pokrzyżować nam planów! Pamiętając męskie rozmowy i zachwyt nad taśmą power tape odszukałyśmy ją w Groszku i Paulina w 5 minut naprawiła koło:


Dziękujemy przesympatycznemu wynalazcy tej super taśmy i Yskowi, że ją wrzucił do Groszka.
Z pięknie naprawionym kołem ruszyłyśmy na plażę.
Już zwyczajowo Agnieszka odbiła się od ściany:


I pomaszerowałyśmy dalej:


Tutaj wcinka od Cioćki: marzenia spełniają marzenia. Wczoraj zwierzyłam się dziewczynom, że jeszcze nigdy nie byłam na molo, więc dzisiaj dały mi taką okazję:


Przeszliśmy molo, przeszłyśmy kilka zejść z plaży i kiedy zorientowałyśmy się, że właściwie zaraz przejdziemy Kołobrzeg, Baśka znowu dostała misję specjalną. Niełatwą, bo Olka wczoraj tak pilnowała mapy, że dzisiaj jej nie miałyśmy ze sobą. Nieważnie gdzie się znajdujemy, Baśka pójdzie po Groszka, przeprawi się nim na drugi koniec Kołobrzegu i gdzieś tam nas odbierze.


Po przejściu kolejnego kawałka plaży czas na przerwę techniczną urządziłyśmy sobie w cywilizowanych warunkach. Wynajęłyśmy kosz na godzinę. Olka oporządzona, kanapki zjedzone, Baśka wrócona.

Po 20 minutach byczenia zaczęło nas nosić, więc stwierdziłyśmy, że jeszcze kawałek marszu nie zaszkodzi. Będziemy szły, aż ktoś padnie. My albo koło ;)


W między czasie dostałyśmy informację, że za pół godziny reportaż o nas będzie nadany w ogólnopolskiej telewizji. Trzeba było więc powiadomić wszystkie babcie:



Zdrowy rozsądek (tak, tak) kazał nam jednak wyhamować. 
Tak więc mają państwo przyjemność obejrzenia ostatniego zdjęcia z plaży.


Tutaj Agnieszka zakończyła tegoroczne przejście:


Do Groszka wróciłyśmy przeuroczą trasą rowerową, wygodną i dobrze oznaczoną.


Każda z nas na swój sposób przeżywała te ostatnie chwile niesamowitej przygody, Baśka z Olą szczególnie:



My dałyśmy radę, Groszek dał radę, wózek dał radę, a precyzję pakowania mamy w małym palcu :)


Tak rozpędziłyśmy się w tym marszu, że nie zauważyłyśmy, że pękło nam 100 km!!!!



Statystyka:
Środa: 02.09.2015r
Odcinek:Kołobrzeg port - Podczele
czas:  11.45- 15:20 
Odległość po plaży: 6,5 km 




A ja dziękuję mojej wspaniałej brygadzie technicznej za to, że uwierzyli iż to szaleństwo może się udać! Za to że byli ze mną wymieniając się wzajemnie. Jesteście wspaniali ! Bez was by nie było tej przygody.
Dziękuję mojej rodzinie i wszystkim bliskim mi osobom, tym mniej bliskim też, że wspierali mnie duchowo i trzymali kciuki. Dziękuję wszystkim czytającym tego bloga za to, że licznik kręci się jak wariat.
Dziękuję wszystkim przesympatycznym ludziom napotkanym po drodze.
Dziękuję ekipie tv za czas nam poświęcony.
Zapraszam na stronę Przystań Marzeń. Tam też rodzą się szalone pomysły. Wspierajcie je.

Agnieszka i Ola











wtorek, 1 września 2015

Dzień osiemnasty

1 września Ola przywitała nowy rok szkolny jak wszystkie dzieci czyli ubrała się na galowo :)
Ola pozdrawia kolegów z klasy i "Moją Panią".


Po odśpiewaniu hymnu państwowego ruszyłyśmy dalej.
Już samo zejście na plażę wróżyło, że nie będzie dzisiaj łatwo. Niby pod piachem ułożyli jakąś gumę, ale było tak stromo, że nie sposób nie wykopyrtnąć się. Oczywiście my dałyśmy radę!


I było jak wywróżyło. Jazda po wodzie:


Grząski piasek, morze plażowiczów i ich wilcze doły:


Trzeba jeszcze dodać palące słońce i meduzy parzące:


Sił dodawał nam widok latarni w Kołobrzegu, a przecież nawet o nim nie marzyłyśmy!
Agnieszka dzisiaj nam zdradziła, że przed wyjazdem myślała, że będzie fajnie jak przejdzie wyspę Wolin...


Nie wiedzieć kiedy i go mamy! Ze szczęścia usłyszałyśmy w głowach komentarz Szaranowicza:
"Proszę Państwa! Jak one to zrobiły?! No jak one to zrobiły?! Nasze dziewczyny, cudowne dzieci trzech kółek!"

Rozbiłyśmy się pod ostatnim wejściem przed portem do Kołobrzegu coby oswoić się swoją cudownością :)


A Agnieszka ruszyła dalej, żeby dojść i klepnąć to co miała do klepnięcia czyli przeszła ostatni kawałek plaży, która kończy się cyplem z kamieniami. A my w oczekiwaniu na Makkę rzucałyśmy kamykami w Baśkę:

W końcu Makka wróciła cała i zdrowa:


Jest sukces, jest szczęście, a przed nami...kolejna bariera. I to taka, że nie w kij dmuchał. Zwłaszcza dla babińca. Uruchomiłyśmy więc nasze logistyczne talenty i rozłożyłyśmy siły.
Najpierw Agnieszka wtachała Olę po 32 stopniach (dla niewtajemniczonych: Ola ma 19 lat i waży 40kg, a Makkę smyra pięćdziesiątka po karku i waży 15kg więcej):


Ekipa techniczna wtargała klamoty, które Olka musiała przypilnować i nie spaść przy tym z ławki:


A potem wciągnąć wózek po schodach (w dalszym ciągu trzydziestu dwóch):


W połowie drogi znalazł się przesympatyczny Pan, który pomógł nam wtargać wózek (ale i tak trzymał tylko za jedno kółko - danke, bo to był Niemiec).
Po złapaniu oddechu, ustabilizowaniu tętna i wylizaniu ran:


Wbiłyśmy się do parku myśląc żeby dojść do portu. A tu ups!


Jak nie tędy, to owędy i dotarłyśmy chyba do portu. Była woda, były statki to chyba był port :)


Chciałyśmy sprawdzić co nas czeka po drugiej stronie rzeki i przygotować się do jutrzejszej wyprawy. Most musi być niedaleko...Nooo....Myślałyśmy, że będzie tak jak w nadmorskich miasteczkach. A tu dojście do mostu to wbicie się w miasto, a most długi jak Wisłostrada. Na szczęście w połowie drogi (żeby nie nadużywać słowa most) naszym oczom ukazała się Karczma. A że spalanie tego dnia miałyśmy niewąskie, nie mogłyśmy się powstrzymać. Pani kelnerka z uśmiechem wręczyła nam kartę dań, na co Agnieszka: my nie chcemy karty, my chcemy PIEROGI!
Niestety Olka zjadła całą swoją porcję i nic a nic nie dorzuciła do naszych talerzy. Cioćka jeszcze rozpytała na okoliczność powrotu i ta sama przemiła Pani sprawdziła nam rozkład jazy autobusów.
Jako że padałyśmy ze zmęczenia stwierdziłyśmy, że to najlepsza opcja. Jeszcze tylko kilkadziesiąt minut oczekiwania, bo zapomniałyśmy o instrukcji, że w Kołobrzegu na autobus trzeba machnąć, więc jeden przemknął obok nas niewzruszony i ...zaczęliśmy zwiedzanie Kołobrzegu przez okna autobusu nr5.




Jedynie po 34 minutach wysiadłyśmy na krańcówce (czyli pętli - informacja dla tych, którzy nie znają gwary łódzkiej). Potem jedyne 3 km i jesteśmy już przy Groszku!

Statystyka:
Wtorek: 01.09.2015r
Odcinek: Grzybowo centrum - Kołobrzeg port (Yes!!!!!!)
czas:  11.30- 13:00 
Odległość po plaży: 5 km plus przejście miasta i powrót do Groszka, a będzie tego z 5 km Bardzo ciężkich kilometrów)
Dla sprostowania: z domu wyjechałyśmy o godz.11, a wróciłyśmy o 18-tej!