Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

wtorek, 14 sierpnia 2018

Dzień czwarty etapu IV (2018)

Od samego rana chodziła nam po głowie piosenka Czerwonych Gitar pt."Ciągle pada". I nie wiemy czy to przez deszcz, czy też przez rozpoczynający się Festiwal Piosenki w Sopocie. Postanowiliśmy desperacko i na przekór wszystkim zmoknąć. Najlepiej na plaży. Pojechaliśmy więc do Gdyni, gdzie zaparkowaliśmy pod samym wejściem do Akwarium Morskiego. Ola powiedziała, że nigdzie nie idzie, ponieważ "ciągle pada", więc ustaliliśmy z Makką nowy, lepszy plan wyznaczając palcem na mapie cel na najbliższą godzinę.



 Rzut kołowy udał się do wyznaczonego celu, a wylądował na skwerze Arki Gdynia. Makka mignęła nam w przelocie (patrz czerwony punkcik) i udała się w kierunku Polanki Redłowskiej.


 Generalnie mamy wrażenie, że Groszek ciągle szukał parkingu, a Makka pojawiała się i znikała.
 Radziliśmy sobie jak mogliśmy. A to popijając gorącą czekoladę:


A to szukając właściwego kierunku:


W końcu wróciła i została doprowadzona do ładu.


A takie zdjęcie miałyśmy zrobione w dzieciństwie:

Nasze mamy powinny pamiętać :)
W sumie niewiele się zmieniło. Tyle tylko, że zamiast lasu w tle była kamienica, a my miałyśmy 40 lat mniej (Cioćka już nie miała jedynek, ale jeszcze nie miała okularów).
Makka nadaje: a ja już miałam jedynki. I wciąż je mam!

Ledwo Groszek zaparkował na następnej stacji, gdy zadzwoniła podniecona Makka z radosną informacją, że widzi molo w Sopocie. Hahaha, do Sopotu to my dopiero teraz pójdziemy razem. Bo już nie pada!


Jeszcze tylko upewniła się u lokalesa, że jej nie wkręcamy:

 I ruszyliśmy na podbój Sopotu:


Z małą przerwą w tle:

Nawiązując do komentarza Kaśki odnośnie naszych strojów i uprzedzając ewentualną szyderę donosimy, że prawdziwy mężczyzna różu się nie boi :)


Miejsce zobowiązuje, a Olka jako urodzona gwiazda, wreszcie poczuła się na właściwym miejscu, co podkreśliła swą nienachalną stylizacją:


A Makka naszej gwiazdy, jako bardzo skromna osoba, poprosiła o zdjęcie pod sopockim molo:


Napotkaliśmy również ciekawostkę, o której czytaliśmy. Nasz rodzinny inżynier obejrzał, pocmokał, ale jedno pytanie Makki, czy tyłek w tym się zamoczy wystarczyło, że pomaszerowaliśmy dalej.

 Ponieważ refren, jak to refren musi się powtarzać, więc słowa dzisiejszego przeboju zmusiły nas do znalezienia bezpiecznego schronienia.


Turystów deszcz skutecznie wywiał, a my w festiwalowym nastroju, ze śpiewem na ustach ruszyliśmy dalej:


 I wtem! Makka z obłędem w oczach krzyczy: Jest! Mam go! Mój ty ukochany, mój ty ulubiony. Słupku kilometrażowy!


Trochę zmitrężyliśmy czasu, więc przyszedł czas na podział ról. Makka z Yskiem plażą, a Cioćka szukać przystanku, coby móc wrócić do Groszka.


Autobusu nie było, taksówkarze uciekli na nasz widok, więc pobiegliśmy w kierunku najbliższej SKM-ki. Miało być 500 metrów, a było półtora kilometra (z uwzględnieniem skrótu). Winda na peron też nam nie pomogła, bo się do niej nie zmieściliśmy. 


Wcisnęliśmy się za to do korytarzyka pociągu.


Co prawda dopiero w środku dowiedzieliśmy się, że bilety kasuje się na zewnątrz, ale skoro to czytacie to znaczy, że dane nam było spokojnie wrócić na kwaterkę. Oczywiście w deszczu, bo ciągle pada.

 Tutaj jutro zaczynamy :)



Statystyka:
Dystans: Gdynia (Skwer Kościuszki) - Gdańsk Jelitkowo. Prawie 12 km. Po piasku. Bo razem to prawie 18.
Schodów: 14 w Orłowie. Bo tych na stacjach SKMki nie liczymy - wszak normalnie byśmy ich nie zauważyli teleportując się windą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz