Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

środa, 19 sierpnia 2015

Dzień piąty

Jako że dziś z samego rana dostaliśmy cynk o planowanej wizytacji, więc dziewczyny się przejęły i musieliśmy skorygować codzienny rozkład zajęć. Co prawda wizytacja dopiero w piątek ale już dziś trza było ogolić nogi, ogarnąć chałupę (żeby nic nie było na wierzchu), zrobić pranie i ogólnie doprowadzić się do jakiegoś ładu. Mało tego - stwierdziliśmy, że najwyższa pora na zaliczenie romantycznego zachodu słońca nad morzem, więc dziś wyruszamy na szlak zdecydowanie później. No i pewnie zdecydowanie później wrócimy...
Dziewczyny się ogarniały, a ja spokojnie haratałem w gałę z Olą, co nieodmiennie przyprawia ją o paroksyzmy śmiechu. Tu mała acz poważna dygresja techniczna: Ola ma problemy z wypróżnianiem i każda chwila radości przechodzącej w śmiech do rozpuku jest zbawienna dla jej perystaltyki i naprawdę ma działanie lecznicze. Wszak już starożytni mówili, że śmiech to zdrowie.
Po ogarnięciu się i nastawieniu pyrków na obiad postanowiliśmy trochę popływać korzystając z dostępnych środków indywidualnej komunikacji wodnej. Wybór padł na łódkę wielkości średniej (tak, aby wszystkich nas pomieściła z niezbędnym zapasem wyporności). Oczywiście największym wyzwaniem było po prostu wsiąść do łódki. Ale co to dla nas - po prostu wsiedliśmy, co widać na poniższym zdjęciu:


Jakeśmy się już umościli i od brzegu odbili, to zaraz spotkaliśmy znajomego, a nawet dwóch. Oto pierwszy z nich:
A drugi czyhał na nas u ujścia kanału do jeziora. Jego obecność można rozpoznać po stanie flagi:
A kierunek, pytacie? Tak, tak... W plecy. Jak już zawróciliśmy... ;) No co tu dużo gadać - tak duło w pysk, że nie szło wypłynąć na pełne morze, tfu! jezioro... A że wiaterek nas obrócił, to zawróciliśmy. Widoczek też był piękny:

Nie wiem, czy zdjęcie oddaje proporcje kanału - dość powiedzieć, że był za wąski by wiosłować i za szeroki, by się odpychać od obu brzegów na raz. :)
A teraz Agniecha ma głos: Proponowałam Zbyszkowi aby wskoczył do wody i pchał łódkę ale bał się mułu (bo przecież nie zaskrońców - przyp. Zbyszka).
No i jeszcze Ewa ma głos: To nie tak, że tylko kobiety się szykują na wizytę, o nie! Uprzejmie donoszę, że Zbyszek też musiał się przejąć - po kąpieli rozczesał włosy, co nie zdarza mu się często. O!  Tylko nie wiem dlaczego to wszystko robimy na dwa dni przed...? ;)
A dalej, to już rutyna. Pakowanie i naprzód! Ja z Agnieszką i Olą na plażę, a Ewcia z Groszkiem do Międzywodzia na parking. Widząc, że nadal mamy wiatr w przednie plecy, od razu zapakowaliśmy Olę "na muminka". 
Wtedy też wyszła nam bokiem rutyna albowiem okazało się, że nie mamy plecaka. Szybki telefon do Ewci i skucha! Plecak musiał zostać na kwaterze, bo i w samochodzie go ni ma... Trudno... Pójdziemy bez polara, szwedki i - co najgorsze - bez kanapek. Przynajmniej wody mieliśmy ze 4 butelki. Uzgodniliśmy z Ewcią, że zrobi zakupy i wyjdzie nam na przeciw...
Zaraz potem potrzebna była pierwsza przerwa techniczna aby z mumii zrobić baleronika. Tak duło, że aż podwiewało Oli pererynę. Dobrze, że na podorędziu mieliśmy lichawego ale jednak pajączka.
(A Kasia mówiła, żeby się ubierać w obcisłe, bo inaczej robi się żagiel. No to obcisnęliśmy Olę.)
Teraz pisze Ewcia: A ja pomyślałam, że odstawię Groszka, złapię stopa (tak się rozochociłam po wczorajszym) i dołączę do załogi kolejnym zejściem. Ale nie! Musiałam dygać kilometr do Międzywodzia i szukać pośród stoisk z pamiątkami spożywczaka. W ogóle to mam wrażenie,że ostatnio zostałam technicznym od zadań specjalnych. A! No i zostawili mnie bez wody. Prowiant kupiony, więc lecę na plażę z myślą, że zanim ich spotkam to sama ze sobą przejdę kawałek. Zwłaszcza, że wiatr w te właściwe plecy daje. Uszłam trochę, zaczynam mieć z tego przyjemność i widzę jakieś znajome ślady na piasku. Tak szybko??? To dzwonię do Yska, a on mówi żebym szła w głąb lądu. Ale gdzie? Do Dziwnowa? Nie! Po kładce dla wózków i do miasta. Ożesz, to się nabyłam sama.... A oto wspomniane ślady:
Oczywiście w rzeczywistości były one do góry nogami. ;) Ewcia idąca w głąb lądu z prowiantem i sandałkami wyglądała tak: (Tym razem Zbyszek zabawił się w paparazzi i upolował turystkę z reklamóweczką.) 
Po zebraniu ekipy w całość, podczas zżerania dostarczonego prowiantu, ustaliliśmy  dalszy plan, czyli poleźliśmy na żer. (Aga stwierdziła, że musi fastfuda. W ostateczności może być pizza. Zbyszkowi zaświeciły się oczka, a Ewa stwierdziła, że jej jest wszystko jedno...)
Upolowaliśmy jakąś pizzerię i w oczekiwaniu na wypiek Dziewczyny znalazły ustronne miejsce celem cewnikowania, A potem, mogliśmy oddać się rozkoszom obżarstwa.

Tu małe didaskalia: Jak zachęcić Olę do jedzenia? Dać jej okazję do odgryzienia palców osobie karmiącej. Czyli ktoś się musi poświęcić. Tu padło na Zbyszka.
Potem już nadszedł czas powrotu do miejsca, w którym przerwaliśmy naszą dzisiejszą peregrynację. I nagle! Pisk! Okrzyki zachwytu! Szał radości i wyrazy uznania!. (No... z tym ostatnim to przesadziłem - po prostu dużo radości ze spotkania rodziny w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie - wszak stare chińskie przysłowie pszczół mówi "Chcesz spotkać znajomego - pojedź do Zakopanego" A przecież nie byliśmy w stolicy Tatr?!)
I tutaj Ola mogła wczuć się w rolę paparazzi:
W każdym razie, zaraz po wejściu na plażę (i ponownym stworzeniu baleronika) ruszyliśmy naprzód wciąż walcząc z żywiołem. Oraz z szumem fal i piskiem mew - bo w końcu trochę się ich pojawiło. Ledwośmy ruszyli, już dotarliśmy do drugiego i ostatniego zejścia dostosowanego dla wózków. Stał tam wielki namiot, więc postanowiliśmy poczekać w jego cieniu na zachód słońca.

Jak widać osoby na zdjęciu popadły w zadumę. Podpowiem co myślały:
osoba nr 1 - co ja odwalam?
osoba nr 2 - dadzą zagrać?
osoba nr 3 - z kim ja przyjechałem?
Prawidłowe odpowiedzi nagrodzimy uściskiem dłoni sponsora (on jeszcze tego nie wie)
Uważnym wyjaśnię: Chodziło o cień aerodynamiczny. W sensie, że siedzieliśmy na zawietrznej. 
A zaraz potem okazało się, że w namiocie są, uwaga, CYMBERGAJE!! :)
Ola sięgnęła więc po zaskórniaka od babci Mirki:

Nie było przebacz - każdy zaliczył partyjkę...


 Jako, że Ola ograła wszystkich, więc przemiły (a jakże!) pan z namiotu nagrodził ją kompletem malowanek. Oraz udostępnił zaplecze celem wycewnikowania Oli bo już nadeszła pora. A potem zasiedliśmy w pierwszym rzędzie pośród widowni oczekującej na zaćmienie słońca.
 Tak naprawdę czekaliśmy na zachód słońca, a Cioćka, w ramach przygotowań kalibrowała aparat fotograficzny robiąc zdjęcia ptaszydłom:



 Oraz skołowanemu Yskowi.
 A potem już same landszafciki, z których przedstawiamy jeden coby nie zanudzać czytelników:

Mała wprawka do oscarowej gali: Dziękujemy panu z namiotu za udostępnienie zacisznego zaplecza baru.
Mała statystyka: 
Środa 19.08.2015, 
Odcinek Camping Tramp (popod Międzywodziem) - Międzywodzie (drugie zejście dla wózków) 
Czas: 13:30 - 20:00 (Trochę długo bo taki klimat...) 
Odległość po plaży:  2,5km  (Słabo, co?... Bo wiatr był we wszystkich językach!)
  

2 komentarze:

  1. Widzę , że macie kłopoty z pamięcią :) Witajcie w klubie Zapominalskich ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak coś czuję, że na mecie będzie cała zgraja Waszych fanów i ludzi pełnych podziwu dla pomysłu i dokonania wyprawy. gdybym mogła sama bym się tam zjawiła i wiwatowała Wam najgłośniej!!! Trzymam za was kciuki. Paula ( ochocza protokolantka). Pozdrawiam! :):):)

    OdpowiedzUsuń