Dzień siódmy (piątek, 21 sierpnia 2015)
Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowo inny niż wszystkie
poprzednie. Ponieważ wizytacja została odwołana więc
postanowiliśmy nie zmieniać planów i przynajmniej wyjątkowo
wcześnie ruszyć na szlak. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy i
już o 11 byliśmy gotowi do zejścia na plażę. Najpierw kilka
niskich schodków w górę na rozgrzewkę:
Potem dłuuugi zjazd wprost w grząski
piasek:
"Na oko" wydawało się,
że dziś będzie autostrada, ale po zmianie konfiguracji na
"maksymalny przechył na prawo" i zjeździe do morza,
okazało się, że jednak plaża jest zdradliwie grząska. Do roboty
został więc zagoniony silniejszy z technicznych pomocników.
Oczywiście pod czujnym okiem Makki.
Potem pojawiły się kamienie.
A czasem zdarzały się
miejsca, na widok których podrywaliśmy się do biegu ze śpiewem na
ustach "Teraz, teraz, teraz!..."
"...Teraz już wiem,
jak to smakuje..."
Pozdrawiamy Agnieszkę Chylińską.
Aga! Przy tej piosence ruszamy z kopyta! ;)
Nie to, żeby wcześniej się obijała - już wcześniej ciężko
pracowała ale dopiero dziś załapała się na fotkę podczas orki.
Przy okazji proszę zwrócić uwagę na kompozycję zdjęcia -
wszystko jest w kolorze blu, a nie słyszałem rano by dziewczyny się
zmawiały. Ach! Teraz już wiem! To wszystko miało być dla
telewizji, bo przecież każdy (nawet początkujący) celebryta czy
polityk, wie że najlepiej w telewizorni wypada błękit (może być
błękitna koszula czy inne gacie).
Dość długo szukaliśmy jakiegoś ciekawego miejsca na przerwę techniczną - Ysek wciąż rozglądał się za ślicznymi żółtymi słupkami z kilometrażem znanymi z wcześniejszych odcinków aż wtem! Wystarczyło spojrzeć trochę wyżej by znaleźć relikt czasów minionych. Znaczy siermiężny, brzydki i na pozór nieczytelny ale przynajmniej solidny i wciąż na posterunku! Metalowy słupek, a na nim tabliczka z wyrezanymi cyferkami:
Dość długo szukaliśmy jakiegoś ciekawego miejsca na przerwę techniczną - Ysek wciąż rozglądał się za ślicznymi żółtymi słupkami z kilometrażem znanymi z wcześniejszych odcinków aż wtem! Wystarczyło spojrzeć trochę wyżej by znaleźć relikt czasów minionych. Znaczy siermiężny, brzydki i na pozór nieczytelny ale przynajmniej solidny i wciąż na posterunku! Metalowy słupek, a na nim tabliczka z wyrezanymi cyferkami:
Rozbiliśmy więc piknik, a Cioćka
szalała z aparatem by móc pokazać, jak piękne okoliczności
przyrody nas otaczały. Na przykład piknik od dupy strony:
Albo po prostu ładne zdjęcie z
piknikiem w tle:
Później wyszło szydło z wora albo
słupek z piachu i zorientowaliśmy się, dlaczego czasem ciężko
odnaleźć jakiś tam słupek:
Potem trafił się
kawałek utwardzonej plaży, gdzie na technicznych padło pchanie
majdanu, więc znudzona Agnieszka postanowiła dla odmiany zażyć
trochę ruchu i kąpieli słonecznej.
Ponieważ na naszej
mapie nie ma zaznaczonych słupków kilometrowych, więc nawet jeżeli
jakiś znaleźliśmy, to wciąż nie mieliśmy pewności, gdzie
dokładnie się znajdujemy. Na całe szczęście, podstępni
anonimowi kopacze wilczych dołów postanowili ułatwić nam
orientację w terenie i zostawili wskazówkę:
Żeby jednak nie stracić twarzy, podstępni anonimowi kopacze
wilczych dołów (powtórzenie jest celowym zabiegiem
literackim), nie ustali w swych wysiłkach będących - zdawałoby
się - najważniejszym celem ich przybycia nad morze.
A teraz serio: Nie
użalamy się nad sobą i nie oczekujemy, by wszyscy plażowicze
specjalnie dla nas przestali kopać grajdołki celem w nich się
wytaplania. Po prostu chcemy pokazać, że marsz plażą to nie w kij
dmuchał i napotyka się najróżniejsze przeszkody nie ułatwiające
podróży.
Podczas następnej przerwy technicznej
zauważyliśmy pewnego pana, który sobie maszerował w przeciwnym
kierunku i coś zbierał. Nie były to bursztyny, a nawet nie powinny
być, bo szedł raczej bliżej klifu niźli linii przyboju. Gdy był
już wystarczająco blisko, zorientowaliśmy się, że pan ów zbiera
śmieci... Zuch chłopak! Zagailiśmy rozmowę celem wycyganienia
plastikowych korków od napojów (przypominamy, że cały czas
zbieramy korki dla Olki). Transakcja była wiązana i dostaliśmy nie
tylko korki ale również worek śmieci do wyrzucenia. Pozdrawiamy
serdecznie przesympatycznego pana z silnym wewnętrznym imperatywem i
żałujemy, że są ludzie, którzy potrafią napocić się targając
na plażę zgrzewkę piwa czy dużą butlę napoju, a tak strasznie
ciąży im pusta puszka czy flaszka. O folijce po czipsach czy
batonie nie wspominając. A przecież naprawdę trzeba zauważyć, że
jest sporo koszy na śmieci i to nie tylko przy wejściach na plażę.
Proszę
zwrócić uwagę, że nawet worek na śmieci jest w kolorze najlepiej
wypadającym w telewizji.
Gęstniejące tłumy
utwierdzały nas w przekonaniu, że zbliżamy się do następnego
kurortu. Wedle mapy powinno to być Pobierowo. Mimo coraz bardziej
grząskiego piachu dumnie zignorowaliśmy pierwsze schody i
zatrzymaliśmy się dopiero przy następnych. Po otarciu potu
zalewającego oczy, ukazał nam się jakiś żółty słupek. Dopiero
po chwili zorientowaliśmy się, że nie jest to żaden pytajnik a
resztki cyferek.
Tak, tak... Powyżej
winno być widać 379 kilometr i 0 metrów. :)
Postanowiliśmy
zaprzestać walki z nasilającym się wiatrem, grząskim piachem i
gęstniejącym tłumem i podjąć wyzwanie w postaci kilku schodków:
Ysek z Olką na rękach pokonał je w
dwóch etapach a dziewczyny z wózkiem za jednym zamachem. I nic
więcej nie napiszemy oprócz pozdrowień dla przesympatycznego
(Pucio, pucio) pana, który im pomógł. Dziewczyny każą mi
napisać, że trzymał tylko za jedno kółko - i na dodatek to
lżejsze... ;)
A potem już marsz do centrum kurortu,
gdzie dziewczyny zagrały w cymbergaja, obejrzały tegoroczną
kolekcję pamiątkowych proc znad morza i na koniec zafundowały
sobie lody celem osłodzenia oczekiwania na Yska, który wypożyczył
sobie rower i pojechał po Groszka. (Bo nawet nie liczył, że złapie
stopa tak szybko jak Ewcia.) A potem wrócił:
Mała
statystyka:
Piątek
21.08.2015,
Odcinek
Dziwnówek (Dziwne wieżowce) - Pobierowo (początek)
Czas:
10:00 - 13:30
Odległość
po plaży: 7km
(Wpadliśmy
na pomysł, by podawać jeszcze liczbę schodów ale nie chce nam się
wracać do Świnoujścia celem spisania. Bo wcześniej nie wpadliśmy
na ten pomysł. Szkoda, że wcześniej na niego nie wpadliśmy. Bo
jakbyśmy wpadli, to moglibyśmy podać. Bo Ola szacuje, że było
ich tsy ;) Hej!)
Dzień ósmy (sobota, 22 sierpnia 2015)
Dzień ósmy zaczniemy zdjątkiem z dnia siódmego. Tak wygląda wieczorne tworzenie wpisów:A tak poranne sprawdzanie niusów:
Zaraz potem Ola się budzi i można rozpocząć przygotowania do wymarszu.
Na przykład trzeba coś zeszyć:
Ola układa puzzle, Ysek robi kanapki a Makka umywa ręce.
Potem wózek numer 2.
Po zamontowaniu do niego przedniego koła i przełożeniu poduszki przeciwodleżynowej można już schować wózek numer 1.
A potem już wejść tam, gdzie zabroniono ;)
Następnie znieść wózek numer 2.
Znieść Olę.
I zrobić z niej na przykład Syrenkę.
Potem dostać się do twardego piasku.
O zmianie pochylenia wózka już wspominaliśmy, więc dziś nie zawracamy głowy. A potem już trzeba iść. Choćby po to, by po mniej więcej kilometrze zatrzymać się dla uczczenia podniosłej chwili. Owoż zauważyłem wczoraj, że Agnieszka z Ewcią są jedynymi znanymi mi kobietami, które z niecierpliwością wyczekują stuknięcią pięćdziesiątki... Ale nie chodziło o PESEL ;) Z moich obliczeń wynikało, że stanie się to dziś, zaraz po minięciu czwartego zejścia z plaży. Zatrzymałem więc karawanę i zakomunikowałem dziewczynom, że właśnie stuknął nam pięćdziesiąty kilometr od granicy! Wiwatom nie było końca, więc postanowiłem je przerwać sięgając do zanadrza. To se polepszyłem... Wiwaty przeszły w piski i podskoki, a potem był wielki huk i strzelił korek od Piccolo:
Oczywiście pierwszy łyk należał się Agnieszce:
A potem jeszcze pamiątkowa fotka grupowa.
Aby nam uprzyjemnić te obchody oraz podtrzymać dobry nastrój, już po kilkuset metrach los zesłał nam pierwszą plażową fankę. Przesympatyczna pani Kasia zatrzymała się tylko na chwilę, co przerodziło się w półgodzinną pogawędkę o życiu...
Pozdrawiamy Panią Kasię i Natalkę. :)
A potem skończyła się autostrada (znów) i trzeba było coś wykombinować. Na podstawie doświadczeń z poprzednich dwóch dni przygotowaliśmy się odpowiednio do tej chwili i wykombinowaliśmy coś takiego:
Zdecydowanie ułatwiło to poruszanie się po (znów) grząskim piasku, choć wciąż nie była to bułka z masłem. Co widać było na kolejnym postoju fizjologicznym:
Oczywiście stosowane były najróżniejsze kombinacje personalne (tu znów przy chóralnym "Teraz, teraz, teraz!..." niezbędnym podczas pokonywania szczególnie zdradliwych odcinków).
Teraz ja Cioćka: Podczas przeprawy w parze z Yskiem poznałam swoją piętę achillesową, a nawet dwie pięty - siadły mi Achillesy i już do końca dnia ciągnęłam na taryfie ulgowej.
Ogólnie wszyscy odnieśliśmy wrażenie, że piasek robi się nadmiernie grząski głównie w miejscach masowego występowania plażowiczów. Jakby mało było przeszkód, które nam stawiali na drodze. O wilczych dołach już pisaliśmy - dziś trafiliśmy chyba na poligon anonimowych kopaczy...
...którzy postanowili zmienić taktykę i zaczęli stawiać barykady. Najpierw małe i dające szansę przejścia:
Ale potem poszli już na całość:
Aż trzeba było zmienić konfigurację. (Nie radziłam sobie za sterem - dopisek Agnieszki.)
W głębokim pochyleniu, ze wzrokiem sięgającym najwyżej kilka metrów w przód i nastawionym na wykrywanie różnorakich, dotychczas wspomnianych przeszkód, natknęliśmy się na drzewienny falochron. Spotkanie to odebraliśmy jako zachętę do (zasłużonego niewątpliwie) odpoczynku.
Tym razem ja zabawiłem się w paparazzi i jednocześnie nadstawiłem ucha, więc mogę zdradzić, co Agnieszka mówiła do Ewci: "A ten cały Trzęsacz, to daleko jeszcze?" Na co Ewcia mimicznie odpowiedziała "Wiem, ale nie powiem." Albo coś takiego... ;)
Zaraz potem mogliśmy zrobić sobie pamiątkową fotkę na tle charakterystycznych ruin kościoła w Trzęsaczu oraz imponującego, nowoczesnego tarasu widokowego będącego jednocześnie (nowoczesnym, a jakże) zejściem na plażę. Jak widać na powyższym zdjęciu, już się radowaliśmy myślą o wefrunięciu (uff! trudne słowo! Tak trudne, że nawet edytor tekstu podkreśla je na czerwono.) na skarpę. A my na czerwono podkreślamy tę fotografię; Nowoczesne zejście, wybudowane dopiero co w miejscowości o bardzo dużym natężeniu ruchu turystycznego.
Dziękujemy inwestorowi i projektantom, a zwłaszcza księgowym za pamięć o osobach zmotoryzowanych inaczej... Naprawdę jest się czym pochwalić.
Dziewczyny aż weszły na górę, by upewnić się, że nie ma tam żadnej ukrytej windy.
Nie było...
Za to Agnieszka nie byłaby sobą, gdyby nie policzyła stopni (po mamusi bankowcu). Było ich 81. Prawie dwa razy więcej niż na dzisiejszym naszym starcie, gdzie Ysek musiał robić sobie przerwę podczas znoszenia Olki. A przecież ani ona nie jest taka ciężka, ani on nie należy do ułomków.
Ola tego nie mogła zobaczyć:
Zastanawialiśmy się, czy podjąć wyzwanie, zakończyć w tym miejscu dzisiejszą wędrówkę i wtargać jakoś Olę i manele na górę ale postanowiliśmy poradzić się ratowników dyżurujących opodal. Poinformowali nas, że kawałek dalej, przy kolejnej strzeżonej plaży, będzie pochylnia przyjazna wózkom inwalidzkim. Postanowiliśmy więc ruszyć dalej (ze śpiewem na ustach, chciałoby się rzec).
Troszkę się zirytowaliśmy, gdy po mniej więcej kilometrze walki z (wymienionymi już) przeszkodami zobaczyliśmy "pochylnię":
Teraz - dla odmiany - zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie wrócić do tych uczynnych ratowników i poprosić o pomoc we wniesieniu wózka. Po otarciu potu z oczu i rozprostowaniu pleców, zaczęliśmy jednak rozglądać się dookoła i namierzyliśmy kolejnych ratowników, którzy wskazali nam nieodległą przystań rybacką. Tam powinna być pochylnia. Nie szkodzi, że dla kutrów...
Jak już człek pokonał grząski piasek, wepchnął czy też wciągnął wózek na krawędź pochylni, to mógł się wreszcie rozejrzeć i zastanowić, gdzie jesteśmy? Wszystko przez to, że nasza mapa kończyła się dokładnie na Trzęsaczu. Uznaliśmy więc, że skoro koniec mapy, to i koniec drogi, więc wszystko jasne. A później było takie kwiprokwo:
Siedzę sobie z Olą w oczekiwaniu na zamówione rybki (bo wreszcie trafiliśmy flądry w smażalni!) oraz dziewczyny, które się rozeszły w poszukiwaniu bądź to świeżych ryb (Agnieszka), bądź ciekawych tematów fotograficznych (Ewcia). Wtem! Wpada podekscytowana Agnieszka i zadaje mi podchwytliwe pytanie "Czy ty wiesz, gdzie jesteśmy?" Na co oczywiście robię niewyraźną minę, że niby skąd mam wiedzieć, a ona triumfalnie ogłasza "W Rewalu!"
Ucieszeni acz zaskoczeni zaczynamy odbierać przygotowaną rybkę gdy zauważamy powracającą z tajemniczą miną Ewcię. Wita nas pytaniem "Czy wy wiecie, gdzie jesteśmy?" na co robimy niewyraźną minę, że niby skąd mamy wiedzieć ale Agniecha wybucha śmiechem i już po chwili wszyscy śmiejemy się do rozpuku.
Zaraz potem nadszedł czas na kolejną przerwę fizjologiczną, więc ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu miejsca przyjaznego niepełnosprawnym. Dzięki ludzkiej życzliwości znaleźliśmy takowe w postaci malusieńkiego zakątka za stołówką (przesympatyczną zresztą).
Potem mogliśmy rozejrzeć się po Rewalu w poszukiwaniu wypożyczalni rowerów. Przy okazji natknęliśmy się na kuriozum, które uzmysłowiło nam, że niezaprojektowana pochylnia przy tarasie widokowym w Trzęsaczu, to pikuś w porównaniu z zaprojektowaną windą na taras widokowy w Rewalu. Plan ogólny:
Plan szczególny - zbliżenie na windę. A może nawet jej brak...
Taki stan trwa podobno od 2011 roku. Gratulujemy konsekwencji w działaniach!
Na tym zakończyliśmy dzisiejszy etap dłuuugiego marszu i zaczęliśmy wracać na kwaterę, co zajęło nam trochę czasu ale o tym już kiedy indziej...
Mała statystyka:
Sobota 22.08.2015,
Odcinek Pobierowo (początek) - Rewal (przystań rybacka)
Czas: 9:30 - 15:00
Odległość po plaży: ~7km Teraz Cioćka: według mnie to nie najdłuższy, ale najcięższy odcinek jak dotąd. Nie tylko moje Achillesy ucierpiały, bo już o zwykłym pęcherzyku maczanym codziennie w piasku i słonej wodzie nie wspomnę, ale też pozostała ekipa obolała jakoś...
nawet humory siadły. Może to zwykłe zmęczenie materiału?
A mnie wszedł jakiś dynks w kark a może to 50- tka się podstępnie wspina?-Agniecha
O moich poparzonych kostkach (czy też pęcinkach) dziś już nie będę wzmiankował przez litość dla naszych wiernych czytaczy ze zniecierpliwieniem czekający na publikację niniejszego wpisu (Ysek napisał)
W Trzęsaczu miała być winda, ale jej nie ma. W Rewalu nie miało jej być, więc też jej nie ma. I pewnie szybko ich nie będzie bo gmina jest na skraju bankructwa.
OdpowiedzUsuńhttp://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34939,9222883,Trzesacz_bez_tarasu_widokowego__Bo_nie_ma_windy.html
bardzo ale to bardzo was pozdrawiam to jak opisujecie waszą ciężką pracę jest nie samowite już nie mogę się doczekać kolejnego dnia razem z Nati trzymamy mocno kciuki
OdpowiedzUsuń