Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Dzień drugi

Chyba wprowadziliśmy nowa świecką tradycję i dzień zaczynamy od kawy i ustalenia trasy. No dobra, sprawdzamy jeszcze ilu nam przybyło kibiców na blogu :)

Dzisiaj po dlugaśnym dojściu do plaży (4km ulicą) dotarliśmy do drugiej strony falochronu. Samo dotarcie do linii przyboju wymaga siły Herosa czy innego greka. Na szczęście mieliśmy na pokładzie Yska, który nie tylko napiął muskuły, ale jeszcze pokazał nam sztuczkę techniczną w postaci ciągnięcia wózka za przednie koło. Dobrze, że nie znałyśmy jej wczoraj, bo ominęła by nas pomoc wyciągania Oli z plaży przez przystojnego plażowicza (może nawet Greka, ale bardzo dobrze mówił po naszemu).
Przy brzegu nasz piękny kraj kończy się pochyłem, więc trzeba zmienić ustawienie wózka. Wczoraj, kiedy to robiłyśmy z Agnieszką jakoś dłużej nam zeszło. Śrubki śrubkami, ale na przodzie są jeszcze takie wajchy, które są dla nas tajemnicą, bo nie słuchałyśmy uważnie wykładu. Dałyśmy radę, ale dzisiaj trwało to moment. No ale konstruktor wie co czyni.
 Wózek ustawiony, więc do dzieła! Ja jako miłośniczka gór zapewne nie zauważam wielu przymiotów morskich klimatów. Widzę, że morze szumi, słońce świeci, jakaś mewa przeleci, muszelka wejdzie w stopę, miniemy trochę golasów i takie tam...aż do popasu (rym niezamierzony).
Kanapka, woda, wytrzepujemy piasek z majtek i do przodu.
Zbyszek przejął stery żeby Agnieszkę odciążyć i tak wyrwał, że marsz przeszedł w gonitwę za nim. Okazało się, że nie tylko my ledwo zipałyśmy, ale i wózek powiedział dość. Przechodzimy do technikaliów, więc głos tfu klawiaturę oddaję Yskowi.
Cioćka Ewcia trochę przesadza z tym  wyrywaniem i gonitwą za mną - po prostu pchanie wózka po linii przyboju wymaga dosłownego przyłożenia się i zachowania pewnej prędkości. Inaczej każda fala omywająca koła powoduje ich zapadanie się i niepotrzebny wzrost oporów toczenia. A nie daj boże zatrzymać się w takiej fali - wózek zapada się tak, że dupa. W sensie - trudno go wyrwać z miejsca. Na dodatek morze tego dnia było ciut mniej spokojne niźli wcześniej i linia przyboju często była wyraźnie odgrodzona skarpą suchego piasku - nie było innego wyjścia jak próbować przebiec pomiędzy nadciągającymi falami. Oczywiście nie zawsze się to udawało, a rzekłbym nawet, iż rzadko się udawało. Zdecydowanie rzadziej niż częściej... Co oczywiście wywoływało wybuchy niepohamowanej radości Oli. Po jakimś czasie zacząłem odnosić wrażenie, że wzrosły wcześniej wzmiankowane opory toczenia - położyłem to na karb zwiększonej miąższości mokrego piasku i zacząłem już kombinować, jakie koła zastosować w przyszłości coby nasz wózek toczył się lżej - również po suchym piasku. W każdym razie nie zdążyłem dojść do żadnego konkretnego wniosku, bo zorientowałem się, że lewe koło (to częściej zanurzane w morzu) siakoś tak dziwnie się kiwa. Prawie niezauważalnie ale jednak... No kiwa się i już! Pochyliłem się nad nim i z przerażeniem zorientowałem, że chyba coś złego dzieje się z łożyskiem zewnętrznym. Przerażenie ustąpiło złości (na samego siebie) gdy przypomniałem sobie, że miałem kupić na zapas komplet porządnych łożysk i profilaktycznie zabrać ze sobą. Oczywiście z zapobiegliwości nic nie wyszło i zostaliśmy na samym środku plaży nudystów z rozlatującym się łożyskiem...
Tych kilka chwil poświęconych postawieniu diagnozy wystarczyło by dogoniły mnie czemuś zarumienione dziewczyny ;) (więc wcale tak nie gnałem) i mogłem zakomunikować im straszną nowinę. Na całe szczęście całkiem blisko było wyjście z plaży - nic to, że po całkiem wysokich schodach - rzut oka na mapę i już wiemy, co robić: Ewakuujemy się z piasku, regenerujemy siły, dzielimy zasoby i rozdzielamy się. Ja z Ewcią i Olą (oraz ochwaconym wózkiem) podążamy przez las do drogi krajowej 102 oraz nieodległej stacji kolejowej Lubiewo i próbujemy złapać jakiś zbiorkom do Świnoujścia. Agnieszka zaś kontynuuje marsz na wschód (wszak tam musi być jakaś cywilizacja) i wychodzi nam na spotkanie gdzieś w okolicy Międzyzdrojów. 
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Agnieszka na plażę, a my? Krętą ścieżką poprzez las, hyc, hyc przez tory i pół kilometerka poboczem i jesteśmy na przystanku przy dworcuniu (zdrobnienie uzasadnione gabarytami). Ewcia poszła zasięgnąć języka a ja zabawiałem Olę zachowując czujność komsomolską na kierunek wschodni. Opłaciło się - nie minęło kilka chwil i zauważyłem nadciągający autobus linii 10. Akurat Ewcia wracała z dworcunia - wspólnie (przy życzliwej asyście przemiłego pana kierowcy) zapakowaliśmy się i już po chwili wysiadaliśmy przy naszym Groszku w Świnoujściu. A potem tylko szybkie zakupy w Biedrze przerwane telefonem od Agnieszki z informacją, że minęła molo i zaraz będzie schodzić z plaży. Więc my wtedy hyc! Załoga do woza! i po odcumowaniu skierowaliśmy dziób wozu (i nasze przy okazji też) w jedynie słusznym kierunku - po Makkę i na kwaterkę! :)
A co się działo na plaży, to już opowie Agnieszka, która tak wyglądała, gdyśmy ją ostatni raz widzieli:

A moja powieść będzie krótka. Towarzystwo mnie opuściło, więc bez Olki nogi jakoś tak szybko rwały do przodu. Patrzeć a znalazłam się pod molo w Międzyzdrojach. Chciałam dojść do przystani rybackiej, ale nie bardzo wiedziałam jaka jest odległość jako, że z mapą mam problem (na mapie była odległość na palec). Zapytałam więc przechodzących lodziarzy czy do przystani jest dalej niż do Świnoujścia. Oni mi na to: Pani! Świnoujście jest w drugą stronę. To mówię im, że wiem, bo stamtąd idę, nawet z wózkiem szłam, ale się popsuł. Chłopcy mi pogratulowali młodzieżowym "szacun" i poszłam dalej. Do przystani doszłam ino mig. Zaopatrzyłam nas w rybki i ruszyłam na trasę 102 czekając na mojego tira. A dalej już wiecie.

Jeszcze raz ja (Cioćka), bo ważne. W górach zapewne by mnie to nie zdziwiło, ale tutaj zupełnie nie pomyślałam, że wychodząc w rześki i pochmurny ranek po godzinie pogoda zrobi się iście plażowa.
Tak więc prezentowałam się w długich spodniach i czarnej koszulce.Zdzierżyć to było trudno, więc spodnie poszły do koszyka pod wózek, a ja dzielnie ruszyłam dalej w bieliźnianych majtkach. Na szczęście w jedyny słuszny wzorek nad morzem czyli w paski (łudziłam się, że przypominają marynarskie). Chłodna bryza od morza zmyliła mnie okrutnie (to pewno za to chwalenie gór) i po powrocie na kwaterę okazało się, że mam na sobie cudowną opaleniznę na tzw. rolnika czyli ręce opalone do znaku po szczepionce i kawałek karku. A nogi nadal białe jak u księgowej z młyna. Bajka!

Niedziela, 16.08.2015r.
Odcinek Świnoujście (wschodni falochron) - Międzyzdroje (baza rybacka)
Czas 12.30 - 17.00
Odległość 11,2km (z czego 2/3 z wózkiem)




3 komentarze:

  1. w poszukiwaniu zdjęcia majtek w marynarskie paski Cioćki, raz jeszcze lukałam na zdjęcia. Cóż za rozczarowanie. Zero, nawet pół :/ Ola! Ja Cię proszę, jak takie przygody macie, to komplet foto :) Ale z drugiej strony, przygody macie jak się patrzy. Iście nadmorskie:) Kamień w stopie, jest? Jest. Piasek w majtach, jest? jest. Brak opalacza, jest? jest. Ryba na kolację, jest? jest. No i najważniejsze: uśmiech Fasolki, jest? Pewnie nie. Najzapewniej był śmiech całym brzuchem, raaajt? :D To pisałam ja - łopatka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam , Proszę o kontakt z TVP SZCZECIN Ewa Zielińska 91 4810-352 Jesteśmy zainteresowani zrobieniem reportażu z wyprawy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tegoroczna plaża jest ciężka do pieszych wędrówek , a jeszcze z wózkiem to ho ho :) Obserwuję wasze zmagania i czekam na Was w Sztutowie !

    OdpowiedzUsuń