Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcielibyście do mnie po prostu napisać prywatną wiadomość, możecie skontaktować się ze mną mailowo: olka.fasolka000@gmail.com

wtorek, 12 listopada 2013

Tuwimowo-Rowerowo-Tortowo

W ostatni piątek października można nas było spotkać  na Masie Krytycznej. Razem z nami jechało jeszcze około 730 rowerzystów. Ruszyliśmy standardowo z Pasażu Schillera, ale skończyliśmy wyjątkowo na Starym Rynku. Trasa miała 19 km, a przystanek był w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Parku Ocalałych. Tam dostałyśmy szprychówkę z "chuliganem wolności" - Andrzejem Bobkowskim. W ten ostatni ciepły i bezdeszczowy dzień, nasz przejazd odbył się bez żadnych problemów technicznych. 



Zrobiło się zimno, ale to nas nie zraziło. Wczoraj, czyli 11 listopada pojechałyśmy na Masę Niepodległościową. Było nas 228. Po drodze oglądaliśmy miejsca związane z tym świętem. Korowód uśmiechniętych rowerzystów wyglądał bajecznie. Wiele osób ubrało się w biało-czerwone stroje i zaopatrzyło się w flagi. My co prawda w standardowych kolorach, ale uśmiechy były też. 


W drodze do domu, przypomniało nam się ciacho urodzinowe Oli. Nasz rodzinny mistrz cukierniczy,czyli ciocia Agnieszka, z okazji roku Tuwima zrobiła "Lokomotywę". 





Wagonów co prawda nie było czterdzieści, ale pierwszych dziewięć miało ładunek zgodny z tym o czym pisał Tuwim. Siedziały tam krowy, grubasy, była armata i fortepiany ... No i wracając do rowerów. To pojechałyśmy z tą przyjemną myślą zrobić sobie zdjęcie z Julianem Tuwimem w kreacji związanej z naszym ciachem. 


Po tym wszystkim, wróciłyśmy do domu na obiad i gorącą herbatę. 
Czekamy teraz na wiosnę, na razie jest dla Oli trochę za zimno. Jeżeli ostatni piątek listopada będzie z dobrą pogodą to możecie nas zobaczyć na listopadowej Masie Krytycznej. Do zobaczenia ... 

aut. (Baśka)

niedziela, 4 sierpnia 2013

korki, Korki, KORKI

Ci co są "najbliżej" to już wiedzą ... ale WSZYSCY JESTEŚCIE ODPOWIEDZIALNI za to co się stało!!! 

A mianowicie, Ola dzięki waszemu zakręconemu nałogowi zbierania korków zdobyła 
I (słownie pierwsze) miejsce, w kategorii szkół specjalnych,
z wynikiem 727 kg = 325 000 korków. Oczywiście dostała bon do Media Marctu na zakupy i  mnóstwo rożnych gadżetów. 

Ale to nie wszystko  ... dla szkoły wywalczyła piąte miejsce i kasę, za którą szkoła może w coś potrzebnego wyposażyć Oli szkołę. 

Ola odbiera nagrodę w Urzędzie Miasta 
chwila dla fotoreporterów 


Niestety, ale oprócz euforii i tego całego szczęścia, była również informacja przykra. Akcja prowadzona przez Urząd Miasta się zakończyła ... tak po prostu ... KONIEC. 

Koniec??? "Chyba żart" - tak sobie pomyśleliśmy ... NIE DLA NAS ! 

I tu w imieniu całej rodziny i Oli informujemy wszystkich, że korki nadal zbieramy i zbierać będziemy! 
Więc korkomania jest w toku ... zastrzegamy, że chcemy znowu pobić rekord - więc proszę o wsparcie.

autor: Baśka  

czwartek, 13 czerwca 2013

Dwie strony medalu

W piątek 31 maja 2013 roku Ola wyruszyła na zbiórkę z kuzyneczką Basią, bo o godzinie 18-nastej spotykają się rowerzyści, żeby uczestniczyć tzw. Masie Krytycznej. Jest to rajd rowerowy ulicami Łodzi. Odprowadziłam ją na miejsce zbiórki i to co zobaczyłam skłoniło mnie do opisania tego faktu. Rowerzystów było około 1300. Zbiórka w Pasażu Schilera. Organizacja rewelacyjna. Tę masę rowerzystów pilotowało dwóch policjantów na motorach. Obok jedzie 30 osób tzw. "niebieskich". To ochrona dla bezpieczeństwa przy skrzyżowaniach ulic i pomoc w razie potrzeby. Najmniejsi i najsłabsi jechali pierwsi. To tzw. sektor rodzinny. Ola na swoim dziwacznym wehikule była w przodzie tego peletonu. Za nimi reszta rowerzystów, dużych i mniejszych, młodych i w średnim wieku, dziewczyny i chłopaki. Piękne zjawisko! Nikt się nie pcha, nie wyprzedza. Tylko szum opon i pedałów oznajmia, że ruszyli. Nie doszłam jeszcze do domu, a miałam już pierwszy komunikat - "złapaliśmy gumę, musimy wracać", ale za chwilę już następny - "jedziemy dalej, mamy zmienioną dętkę" Ktoś dał dętkę, ktoś pomógł zmienić, a wszyscy czekali. To podobno normalne w tej "masie", a dla mnie niesłychanie miłe zjawisko, którego rzadko doświadczam. Dziękujemy bardzo za pomoc! Kulminacja nastąpiła na Placu Wolności, kiedy wszyscy z rowerami w górze i sygnałem z dzwonków oddzwonili koniec spotkania. To było piękne widowisko. Jestem pod wrażeniem, a wszystko po to, żeby zaznaczyć swoją obecność w mieście i prosić o rozważenie problemu bezpiecznej jazdy na ulicach Łodzi. W  poniedziałkowej prasie "Nasze miasto", tłustym drukiem czytam: "Koniec z jazdą rowerem po buspasach. Rowerzyści nie potrafili się zachować". To zostawiam bez komentarza.

A teraz obrazek drugi:

Następnego dnia 1 czerwca 2013 roku w Dzień Dziecka wybrałyśmy się z Olą do Manufaktury. Może coś kupimy ładnego, może zbędnego, a może zjemy lody. Najpierw musimy zaparkować i tu jest problem. Na osiem, czy więcej miejsc dla niepełnosprawnych tylko trzy samochody mają zezwolenie na parkowanie w tym miejscu. Reszta bezmyślni, czy zwykli cwaniacy, byli pierwsi i maja wygodnie. My kluczymy na parkingu między samochodami ustawionymi w kilku rzędach. Wreście znajdujemy miejscówkę na samochód. Ale w tej wąskiej luce, w której mieści się samochód nie ma możliwości wyjęcia dziecka z samochodu. Musimy ten manewr wykonać w miejscu przejazdu samochodów. Blokujemy trasę. Ktoś na nas trąbi, pokazuje na głowę, drugi miga, wyjeżdza, wyraźnie mu przeszkadzamy. Córka wyjmuje wózek, potem Ole, później wjeżdza do luki przeznaczonej na samochód, a ja kręcę się z wózkiem szukam miejsca gdzie bezpiecznie stanąć i przepuścić tych niecierpliwych. Po drodze do Manufaktury spotykamy ochroniarza, któremu zgłaszam problem. Grzecznie nam tłumaczy, że on pilnuje tutaj porządku, a to do niego nie należy. ("taka wąska specjalizacja"). Zadzwoniłam do straży miejskiej. Zgłoszenie przyjęli, ale przez dwie godziny, które spędziliśmy w budynku nic się nie zmieniło. Samochody stały jak poprzednio (spisałam numery rejestracyjne). Nikogo nie było. Nikt nie został pouczony, nie dostał mandatu.

A JA APELUJĘ SZANOWNI KIEROWCY, JEŻELI TAK KONIECZNIE CHCECIE ZAJĄĆ PRZYSŁUGUJĄCE OLI MIEJSCE, TO Z PRZYJEMNOŚCIĄ SIĘ ZAMIENIMY, ALE RÓWNIEŻ NA CHORE NOGI OLI.

autor: Babcia Mirka

sobota, 1 czerwca 2013

Otwarcie sezonu rowerowego !

Po zbyt długiej zimie, przyszło upragnione ciepło, a co za tym idzie wyjazd z garażu limonkowej strzały. Dla naszej ekipy to drugie spotkanie rowerzystów. Bo w tym roku, zaliczyliśmy już Odjazdowego Bibliotekarza Majową Masę Krytyczną. 

Oba wyjazdy przebiegły z dość nieoczekiwanymi przygodami.

Na Bibliotekarzu np. pomyliliśmy miejsce zbiórki i tak z pomocą cioćki Ewy, która szybko w internecie sprawdziła punkty przejazdu, złapaliśmy ich po drodze. Potem już wszystko szło jak należy do czasu, aż nam "zdechł" akumulator od wspomagania, przez co Baśka pomimo dziesięciostopniowej aury jechała w samej bluzie, a i tak była cała mokra. Olka za to przyjęła na klatę cały wiatr i lekko przymarzła. Ale zaznaczę, że jak dla typowej nastolatki cały przejazd pokonała bez czapki - (inaczej to byłby obciach). Potem już na mecie wymieniliśmy się książkami z innymi uczestnikami i napiliśmy się pysznego kakałka od Pana Rowerskiego. Pomizialiśmy Kolorka, zrobiliśmy parę zdjęć i ruszyliśmy w drogę - bo zimno i do domu daleko.


przymarznięta Ola
Nowe zdobycze książkowe

z Kolorkiem 



Parę tygodni później wybraliśmy się na Majową Masę Krytyczną. Wszystko fajnie, ciepło, słonecznie, wesoło. Nawet Babcia Mirka z Miką nas żegnają.
Baśka i Olka razem, koło nich Kuba i koleżanki Ola z Jagą na kolorystycznie bliźniaczym tandemie.
Okrzyki ... Dzwonki ... i RUSZAMY. Jesteśmy na czele, w sektorze rodzinnym. Parę metrów przejechane i psssssssyyyyyyyy .... KUBA ZŁAPAŁ KAPCIA ! Zjechał naprawić i miał dojechać, a my jedziemy dalej by nie zostawać w tyle. Na postoju podczas rozmowy telefonicznej okazuje się, że Kuba zjechał do bazy bo nie dał rady naprawić usterki. My tu gadu - gadu, a tu Pan nam mówi że my też na kapciu stoimy. PIĘKNIE! Padł jeden cios w ramię i w głowę Baśki, no i Olka podsumowała - "WSZYSTKO PRZEZ BAŚKĘ!" (a ja dodam - jak zawsze). Chwila nerwowości, niepokoju - no przecież nie wrzucimy roweru do tramwaju i po problemie. Na pomoc przybyła obstawa Masy Krytycznej - Niebiescy ... i po długich próbach, zreanimowali nasze koło. Masa 1384 ludzi z opóźnieniem około 15 minut ruszyła dalej i my na szczęście razem z nimi. Dotarłyśmy do placu Wolności, na którym jest zakończenie. Na koniec tradycyjnie podanie dokładnej liczby uczestników, zrobiono rowery górą, dzwonki w ruch, oklaski i koniec - rozjeżdżamy się do domów.

w drodze
ekipa - na starcie 

nasze dziewczyny
cała masa ludzi



Po około 25 km odstawiamy rower do bazy i czekamy do następnej Masy ...


autor: Baśka 

sobota, 30 marca 2013

Barier w sumie nie ma ...

Ola nigdy nie była chroniona przed światem. Przed wścibskimi spojrzeniami, głupimi komentarzami czy miejscami dla "normalnych". Dlatego jeździ na wycieczki, wakacje, zażera się w McDonaldzie i popija  dużą colę. I jak każda nastolatka potrafi całe dnie spędzić przed komputerem. No ale Oli nie wygna się na dwór, więc trzeba się sprężyć i coś zorganizować. I tak Baśka wyczytała, że w Atlas Arenie ma być Rolkomania. Napisała nawet do organizatora, czy jest podjazd dla niepełnosprawnych. On, że tak, ależ oczywiście i zapraszamy... W niedzielę zapakowaliśmy więc wózek do auta i heja do przodu. Zaparkowaliśmy niemalże pod samą Atlas Areną. Niemalże, bo miejsca najbliżej wejścia były zajęte. Ale taki szczegół nie zrobił na nas wrażenia. Do czasu. Do czasu kiedy okazało się, że auta zaparkowane przed wejściem blokują przejazd wózka. Nic to. Do czasu. Do czasu, aż przedarliśmy się przez te auta i okazało się, że wejście do Areny jest zastawione tymczasowym płotem. Nadal nic to. Chłopaki naprężyli mięśnie i znieśli wózek z Olą po schodach. No to już byliśmy w Arenie cali szczęśliwi. Do czasu. Do czasu, aż okazało się, że na taflę nie wjedziemy, bo nie ma jak. Zaczepiliśmy Panią Porządkową. Pierwszy odruch służbisty, ale za moment oddech, zdjęła maskę i pokazała się nam w ludzkiej twarzy. Już pełna zrozumienia przeprowadziła nas drogą dla VIP-ów (czyli windą!) na trybuny. Fajnie, mamy kupę miejsca dla siebie. Tylko dla siebie. Wszyscy bawią się na dole, my w piątkę na górze. Grała muzyka, ludzie kręcili się w kółko, a my siedzieliśmy jak w oślej ławce. Po godzinie od tego patrzenia zaczęło kręcić się w głowie i jakoś nudą powiało. Bo przecież nie o to chodzi, żeby integrować się patrząc na innych z góry. Lub z dołu.

główne wejście zastawione barierkami

wejście awaryjne - czyli dwóch silnych

my się bawiliśmy na górze ...

... a reszta na dole


autor: Cioćka Ewa

wtorek, 19 marca 2013

Wycieczka z Olą oczami Babci


Szkoła Oli nie kształci geniuszy. Dzieci są z różnymi schorzeniami: porażeniem mózgowym, przepukliną kręgosłupa, to te na wózkach i jeszcze inne chodzące, ale z zaburzeniami osobowości, lekko upośledzone i Bóg wie jeszcze, z czym. Tą gromadę dzieci trzeba jeszcze przydzielić do klas, stosownie do wieku i możliwości przyswajania wiedzy. Ola jest w klasie, w której jest siedmioro dzieci i ,,Moja Pani". "Mojej Pani" muszę poświęcić osobny rozdział - to bardzo ważna osoba w życiu Oli. Jest realizowany plan nauczania, przystosowania do życia i plan imprez. Ale był rok, w którym dodatkowo odbywały się, co miesiąc wycieczki pt. "Polska w koło" finansowane przez Unie Europejską. Ponieważ uczestniczyłam w kilku wycieczkach, bo dzieciom na wózkach potrzebny był opiekun - opiszę moje spostrzeżenia.
Przede wszystkim zobaczyłam jak dużo pracy trzeba włożyć, przy zorganizowaniu wycieczki. Ile ludzi jest potrzebnych do zapewnienia bezpieczeństwa i możliwości wyjazdu dzieci chorych. Jechało z nami zawsze trzech opiekunów (nauczycieli ze szkoły), pielęgniarka (cewnikowanie dzieci), pan woźny do pomocy przy wnoszeniu i wynoszeniu dzieci z autobusu, pan przewodnik (prowadzący wycieczkę). I tak zapakowany autokar ruszał. A wraz z zapalonym silnikiem, zaczynało się jedzenie, a przede wszystkim picie. Dzieci były dobrze zaopatrzone w napoje, bardzo kolorowe i w dużych butelkach. Moja wnuczka też odkręciła cole i na uwagi pielęgniarki, że do cewnikowania jeszcze trzy godziny i może zdarzyć się "wypadek" wzruszała ramionami i piła. Nie reagowałam. Wycieczka rządzi się swoimi prawami. Przewodnik zdołał zainteresować dzieci, chociaż nie na długo, ale robił przerwy i wracał do opowiadania, „Co my dzisiaj zobaczymy...". Nadpobudliwi zaczęli się kręcić. Napoje wypite. Chce się siku. Dobrze żeby gdzieś przystanąć. Kierowca mówi, że na razie nie można. Zaczęło być głośno. Chłopcy nawoływali się tylko po to, żeby pokazać sobie wzajemnie ten nieszczęsny palec środkowy. Zaczepili tym palcem dziewczynkę, która do tej pory siedziała cicho i wyglądała przez okno. Przeraziła mnie jej reakcja. Podniesionym głosem rzucała takimi, przeklęstwami jakie są tylko w języku polskim. Zjawił się natychmiast opiekun, uciszył chłopców, zabrał Asie na koniec autokaru i spokojnym głosem długo z nią rozmawiał. Wyciszył ją, chociaż nie na długo, bo Asia znów wróciła na swoje miejsce, gotowa jeszcze raz odeprzeć atak palca środkowego (to zachowanie to jej choroba). Kiedy już pokaz palca nie był ani śmieszny, ani denerwujący byliśmy u kresu podróży. Zawsze po jeździe jest godzinna przerwa na toalety. I tu zaczynają się "schody" dla dzieci na wózkach. Owszem są toalety z napisem dla niepełnosprawnych, ale co tam jest? Trochę większa powierzchnia i uchwyt do trzymania zamontowany w przypadkowym miejscu. Dziewczynki do cewnikowania trzeba położyć, ale gdzie? Wiem jest posadzka, ale to urąga przyzwoitości i higienie. Przezorna pielęgniarka wozi ze sobą karimatę i klęczeć kolanami na posadzce opróżnia pęcherze dzieciom. Są jeszcze chłopcy do zmiany pampersów. Te dzieci na wózkach nie stoją na nogach. Potrzebna jest leżanka, żeby przy niewielkiej pomocy mogły z wózka przesunąć się na leżankę. Mają silne ręce i uczone są tego i w szkole i w domu. Trudno jest kobiecie przenieść dziecko ważące od 30 do 50 kg z wózka na podłogę i z powrotem. Na tym ja wycieczkę zakończyłam. Nie słyszałam słów przewodnika, „Co my tu widzimy" i patrzę na te dzieci gorszego Boga i myślę jak sobie poradzą w życiu w tym bezdusznym świecie. To ma być dla nich świat bez barier. Na wszystkich trasach, które przemierzaliśmy są nowe toalety w kafelkach, czyste, z bieżącą wodą i ze znakiem dla niepełnosprawnych i tylko tyle. Wycieczki takich dzieci nie zdarzają się często. Unia sfinansowała je raz. Nikt nie zauważy problemu i nikt nie chce o nim wiedzieć. Indywidualne wyjazdy z chorymi dziećmi odbywają się jak kiedyś. Postój w lesie, kocyk, butelka z wodą i pośpiech oby jak najszybciej do celu. Z zamyślenia wyrwał mnie głos przewodnika, „Co dzieci dzisiaj widziały?". Odpowiadały na miarę swoich możliwości. Potem była piosenka "Panie szofer gazu" i jeszcze dla pana kierowcy "hip hip hura" i wycieczka dobiegła końca. Ważne, że tego dnia były szczęśliwe i bezpieczne pod dobrą opieką życzliwych im ludzi.

autor. Babcia Mirka

poniedziałek, 4 lutego 2013

Szpitalna rzeczywistość - część 1


Rok szkolny 2012/2013 zaczął się dla Oli niefortunnie. We wrześniu trafiła do szpitala z potężną infekcją układu moczowego. Wysoka gorączka rozłożyła ją na „łopatki”. Jak Ola w szpitalu to ja też. Położono nas w sali gdzie już była dziewczynka po operacji. Co ja piszę położono nas – położono Olę a moje miejsce jest przy łóżku na podłodze. Co wieczór z mamą operowanej dziewczynki rozkładamy „biwak”, czyli karimatę i śpiwór. Leżę na tej podłodze nad głową wisi worek z nieszczęsnym zakażonym moczem i myślę pęknie nie pęknie. Kroplówka z antybiotykiem kapie a ja zastanawiam się, co dzień przyniesie, jakie będą wyniki badań. Rano zwijamy „biwak” a wyniki są fatalne. Bakteria, Klebsiella (co za fra…) oporna na prawie wszystkie antybiotyki. Ola gorączkuje, nic nie je. Kolejne badania. Pielęgniarka nie może się wkłuć do żyły. Mówi się, że medycyna poszła do przodu. Jak do przodu skoro nie radzą sobie z Klebsiellą? Oli zmieniono antybiotyk. Wieczorek rozkładam „biwak” patrzę na zbawienną kroplówkę i worek z moczem nad głową, ale mocz jakby ładniejszy. Oli mocz to moja obsesja. Wiecznie oglądam: ładny – nieładny, mętny – klarowny. Robi się klarowny. Ola nie gorączkuje. Dziewczyny śpią a ja czytam na podłodze napisy: „Ja tu byłem, maj 2011” albo „ŁKS to ch…”, „Kocham Michała - Julka”. W nocy przywieźli jeszcze dwie dziewczynki na obserwację. Jest już ciasno. Ale rano dziewczyny w lepszej formie i robi się wesoło. W ruch idą kredki, balony. Antybiotyk rozprawił się z tą fra… Niestety kolejny wenflon niedrożny. Ola musi jechać na blok operacyjny, gdzie anestezjolog założy centralne wkłucie. Wiem, że to konieczne, ale Olka na bloku to dla mnie straszna trauma. Akurat przyjechał mój brat. Razem czekamy. Jest! Wiozą Olkę. Pielęgniarki mi przekazały, co Ola powiedziała do anestezjologa „I co nie umies? Ty głupi jesteś.” A ja już wiem, że Oli wraca wigor, czyli zdrowieje. Niebawem idziemy do domu. I faktycznie po 10 dniach, ostatnie badanie, mocz jałowy. Medycyna jednak poszła do przodu. Kolejny pobyt w październiku na badaniach, ale to już drobiazg. Mama przyjechała pomóc mi zwinąć „biwak”. Lecę obwieszona tobołami a tu pech zostaławiłam na światłach auto – akumulator padł. No nic jeszcze tylko trafić na dobrych ludzi, odpalić auto i do domu. Mijam szpital CZMP i myślę jak dobrze, że mam go pod ręką. Jak dobrze, że Owsiak kupił tyle sprzętu. Jest okej. Fifek nas wita piskiem i gryzie kraty. Fifek to świnka morska Oli. Jak dobrze w domu.

autor: Mama Oli 

sobota, 2 lutego 2013

Weekendowo – Rowerowo


W październiku a dokładnie 21 odbyła się w Łodzi wycieczka rowerowa pod tytułem „Łódź Kreatywna”. Jedna z czterech wycieczek zorganizowanych dzięki pomocy Urzędu Miasta, Rowerowej Łodzi i Fundacji Fenomen.
Nasza ekipa to (Ola, Baśka i Buba) w oczekiwaniu na start (oraz ostatnie konsultacje z Babcią Oli)
 Tego dnia było przepięknie. Świeciło słoneczko i było bardzo ciepło, więc trochę się nas nazbierało i razem stworzyliśmy grupę 317 rowerzystów i oczywiście 316 rowerów (chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego?). 
Olka i Baśka sunęły razem, na limonkowej strzale a Buba ciągle próbował je wyścignąć. Śmiechu było, co nie miara a temperatura podniosła się tak, że cała czekolada rozpuściła się w plecaku Baśki. Oj wtedy to już Olka prawie pękła ze śmiechu.
Ale oczywiście żeby nie było, że my tu tylko hi ha ha ha to opiszę, jakie nowe miejsca poznaliśmy:
Byliśmy w Of Piotrkowska, Łódzkiej Strefie Ekonomicznej, pod muzeum książki artystycznej i na Targowej gdzie jest centrum Designu. Widzieliśmy po drodze murale, (czyli takie wielkoformatowe grafitii) oraz jechaliśmy szlakiem bajkowym, na którym spotkaliśmy się z Filemonem i Bonifacym oraz z zaczarowanym ołówkiem.
O wszystkim opowiadała nam Pani przewodnik a na końcu zrobiłyśmy sobie zdjęcie z jej podopiecznym Kolorkiem, który wszędzie z nią jeździ.

Uff jak sobie o tym pomyślimy to już nie możemy się doczekać wiosny gdzie znów ruszymy rowerami. Na razie rower, Ola i Buba zimują w cieple 
a Baśka jeździ i jeździ …… i doczekać się wiosny nie może.

autor: Baśka 

środa, 30 stycznia 2013

Historia Roweru


No to postanowione, piszemy bloga dla Oli. Wszyscy, bo dla wszystkich jest ważna. Oczywiście sprawę rozkręciła Paulina, czyli „Baśka” i dla utrudnienia pierwszy post napisała o rowerze. A teraz ja mam opowiedzieć skąd on się wziął.
To ja dla odmiany przedstawię historię w obrazkach…
Razu pewnego odwiedziliśmy Olę, a Ola bach! Wręcza nam zaproszenia na komunię. A jak komunia to i rower, a że Ola nie chodzi to i na rowerze nie pojedzie. Wtedy w Zbyszku obudził się duch inżyniera, wstał i powiedział:, co, ja nie zrobię roweru dla Oli?
A był wtedy luty, komunia jak to komunia w maju, więc czasu niewiele….
Najsampierw nasz garaż zapełnił się rowerami różnego rodzaju i maści niczym na parkingu przed dworcem w Amsterdamie.

Potem Pan Inżynier usiadł, długo drapał się po brodzie, dumał, mierzył, rysował…

Do Zbyszka dołączył Czarek, ojciec chrzestny Oli, przywiózł swój iskrzący sprzęt i zaczęło się cięcie-gięcie, ucinanie i spawanie…

Ponieważ nie jestem zbyt techniczna, a nawet wcale, to skupiłam się na zapewnieniu chłopakom świętego spokoju i …cateringu

I tak pomału wyłaniał się zarys tego, co ma powstać…

Kiedy już gotowe były najważniejsze elementy roweru (ja nadal nie mogłam sobie wyobrazić, że te rurki to rower), Czarek zabrał je do piaskowania, malowania i wrócił z rurkami w kolorze limonki…


Teraz poszło już gładko tzn. ja zaczęłam widzieć w tej zmyślnej konstrukcji rower, a nawet zostałam zaszczycona pierwszą próbną jazdą J

I tak niepostrzeżenie zbliżył się dzień przed komunią…a rower jeszcze w częściach. Okazało się, że farba szybkoschnąca nie schła tak szybko jak obiecywał producent.  Tak, więc o 3 nad ranem zamiast kręcić loki, suszarką do włosów załatwiałam to, czego nie dokonała rozgrzana koza.

W końcu wyschło, co miało wyschnąć, Zbychu dokręcił, co miał dokręcić, zapakowaliśmy rower na przyczepkę i ruszyliśmy do Łodzi…

Niby nie o to chodzi w komunii, ale naszym prezentem już pod kościołem wzbudziliśmy niemałą sensację J Olka była przeszczęśliwa, od razu (niemal od razu, bo lubi podroczyć się z ofiarodawcami) udała się na przejażdżkę z konstruktorem, aż spóźnili się na obiad. Potem już niemal wszyscy próbowali jazdy, a to w roli kierowcy, a to w roli pasażera…ubaw był po pachy J

autor: Cioćka Ewa

piątek, 25 stycznia 2013

Oczami Babci

Tak jak najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku, tak nasze zbieranie zaczęło się od jednej nakrętki, którą Ola zatrzymała po odkręceniu soku i powiedziała „Moja Pani” kazała nam zbierać.
To było hasło, które obiegło rodzinę, przyjaciół i znajomych. Wszyscy poważnie potraktowali apel Oli
i w mig zaczęły napływać najpierw małe i większe reklamówki, później woreczki i worki. Było tak dużo nakrętek, że włączyłam się do tego liczenia tych przesyłek na mniejsze możliwe do uniesienia przez Olę. 
I tak codziennie moja wnusia zbierała 1000 nakrętek do szkoły. Czyniła to przez cały rok szkolny 2010/2011. Zajęła wówczas II miejsce w kategorii Szkoła Specjalnych z wynikiem 109 000 sztuk.
W Urzędzie Miasta odbyło się uroczyste wręczenie dyplomu i talonu na zakup jakiegoś drobiazgu. 

Zaczęły się wakacje. Ola wyjechała na turnus rehabilitacyjny a mrówcza praca zaangażowanych osób trwała nadal. Wynik był imponujący. Bo w następnym roku szkolnym 2011/2012 zebrane było 140 000 sztuk, co stanowiło 278 kg. Ola przyczyniła się do otrzymania nagrody dla szkoły.

Teraz zbieramy nadal. W tym roku padnie rekord. Ale nie te rekordy są tu najważniejsze. Segregując i licząc te nakrętki patrzę, że w tym dużym worku jest 10 lub więcej małych torebek. Niektóre są podpisane np. Marzenka 200 sztuk, Zuzia 69 sztuk i myślę sobie, jaką fajną pracę ktoś robi angażując dzieci w taką zbiórkę dla kogoś nieznajomego a potrzebującego. 
Nieocenioną pracę wykonuje „kuzyneczka Baśka”. Jej kontakty z młodzieżą, wyjazdy na kolonie, praktyki szpitalne i zawsze zapalona lampka „zbieramy” daje także efekty. A zakrętki przesyłane są z Torunia, Bełchatowa, Warszawy, Kopalina, Poznania, Wrocławia, a ostatnio dwie duże reklamówki z Niemiec. A ja znów rozmyślam, jakimi kanałami przedostaje się ta informacja, że Ola zbiera, że potrzebuje. Cudna sprawa. A radość mojej wnuczki jest dla mnie bardzo ważna. Ola codziennie jeździ do szkoły radosna z workiem korków na kolanach, efektem ludzkiej życzliwości. To takie cenne, że się chce chcieć coś robić bezinteresownie. Dziękujemy wszystkim! Dopóki w szkole jest akcja my zbieramy dalej.

autor: Babcia Mirka 

czwartek, 17 stycznia 2013

Jedna akcja, kilka rowerów i setki uśmiechów ...


… a było to tak:

Na początku września zgłosił się do mnie, czyli do „Baśki” kuzyneczki Oli „Pan Rowerski”. Zapytał czy była by możliwość wypożyczenia Olinego roweru. A, że mnie prosić długo nie trzeba, więc w ciągu dwóch minut wszystko już było ustalone i następnego dnia jechałam wraz z moją zakręconą koleżanką autobusem do Oli. Rower stał w gotowości …. Aż 8 września pojechał do manufaktury na akcję „ROWER TO JEST ŚWIAT”.

Było tam mnóstwo rowerów … przeróżnych, starych, nowoczesnych, kosmicznych, jedno i kilku osobowych, stylowych i odlotowych no i oczywiście ten Olki. Rower stworzony specjalnie do przewożenia osób na wózkach inwalidzkich. Za bardzo nie będę się zagłębiać w szczegóły, bo „Cioćka Ewa” zapowiedziała się, że opisze sprawę porządnie. Więc żeby nie wchodzić w jej kompetencje to wspomnę tylko tyle, że rower został stworzony przez Zbyszka na okoliczność komunii świętej. Jak na prawdziwego komunistę Ola rower też dostała.

Ale do rzeczy … Nikt z Naszej rodziny nie zdawał sobie chyba sprawy z tego, jakim zainteresowaniem będzie cieszył się ten rower. No oczywiście oprócz dzieciaków, którym jazda na platformie sprawiała mnóstwo radości to były też osoby autentycznie zainteresowane. Ludzie, którzy mają w rodzinie osobę na wózku a zarazem są zakochani w jeździe na rowerze i tą miłością chcą się z nimi podzielić. Np. Pani, która chce wyciągnąć na wspólną przejażdżkę swojego tatę czy Pan, który podpytywał o informacje techniczne w celu zbudowania czegoś takiego dla swojej żony.  Jednak największą uciechę z jazdy rowerem miał Pan Marek, który jeździ na wózku a jego siostra ze szwagrem jeżdżą na rowerach nałogowo. Problem w tym, że nigdy nie mogą razem uczestniczyć w wycieczkach, bo Pan Marek nie ma swojego dostosowanego roweru. Kółek po manufakturze nakręciliśmy z Panem Markiem, że ho ho! Nie chciał się zatrzymać a na koniec jego uśmiechu i szczęścia nie zapomnę do końca życia.
Potem była parada wszystkich rowerów po rynku manufaktury … 

Po akcji trzeba było się rozjechać do domów a Ja, Kuba Buba i Olka pojechaliśmy na rowerach. Na Piotrkowskiej od Placu Wolności do pasażu Schillera nie było osoby, która by Nas nie widziała. Olka śmiała się tak głośno, że jej śmiech zarażał wszystkich dookoła.

Podsumowując … chciałabym żeby ta chwila trwała wieczność a ludzie zawsze i wszędzie tak przyjaźnie się pozdrawiali i bezinteresownie uśmiechali ... 

autor: Baśka (kuzyneczka)

środa, 16 stycznia 2013

Witamy w świecie Olki Fasolki! 

Ten blog to swego rodzaju kronika, dziennik, a zarazem miejsce, w którym każdy z naszej zakręconej rodzinki będzie mógł ze swojego punktu widzenia opisać Świat Oli. Świat, który jest wypełniony mnóstwem fantastycznych zdarzeń i historii, ale będą również te mniej przyjemne obserwacje na temat barier, które Nas otaczają. 

PS - pod każdym postem będzie umieszczony autor tekstu, byście wiedzieli "z którego miejsca na ziemi patrzymy na świat Olki Fasolki".

Pozdrawiamy i prosimy o uzbrojenie się w cierpliwość w oczekiwaniu na pierwsze fasolkowe historie.